Wielkanoc bardzo po mojemu, czyli Easter is coming!

Easter is coming! Od jakiegoś czasu takie hasło (które genialnie obrazuje poniższa grafika, od pierwszego wejrzenia wywołująca uśmiech na mojej twarzy i utwierdzająca mnie w przekonaniu, że Gra o tron wpisała się już na stałe w naszą popkulturę)obija się o wnętrze mojej czaszki i zwiastuje to, co nieuniknione- zbliża się...


...Wielkanoc. 



W sumie to lubię ją nawet bardziej niż Boże Narodzenie.
Bo od Wielkanocy do wiosny już tylko mały kroczek, a od Bożego Narodzenia cała wieczność.
A ja już naprawdę bardzo mocno potrzebuję wiosny.

Pomimo tego, że nagłe zrywy typu "dziś dzień mycia okien" mnie nie dotyczą (tak, tak, buntowniczką jestem i nic, co aspołeczne, obce mi nie jest), to jednak ja też od czasu do czasu zamieniam się w panią sprzątającą (tak, tak, właśnie taką w czepku i podomce jak w serialu Alternatywy 4). Dzisiaj podczas takowych porządków, nagle, bez zapowiedzi, do głowy wpadła mi myśl: Errare humanum est. Błądzić jest rzeczą ludzką. Nie pytajcie, czemu akurat takie hasło (moja głowa jednak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać). Wpadło ni stąd, ni zowąd, bo po łacinie myśleć nie zwykłam (chociaż łaciny trochę się kiedyś uczyć musiałam) to jednak mój mózg uznał, że sprzątanie to dobry moment na przypomnienie sobie łacińskiej sentencji. I jakby tak nad tym przysiąść i przemyśleć, to wcale nie wydaje się to takie głupie. Bo może faktycznie ostatnio zbłądziłam. Pod każdym możliwym względem. Żyję tak, jak nigdy nie chciałam, zachowuję się tak, jak nigdy nie zamierzałam i robię rzeczy, których nigdy wcześniej nie próbowałam robić. I co najgorsze, nie czuję wyrzutów sumienia. Bo, uwaga, podoba mi się to jak cholera. Ale nie, spokojnie, dzisiaj nie czas na takie osobiste rozważania- bo dzisiaj mam bardzo odważny plan napisać coś w temacie Wielkanocy.

Nie macie pojęcia, jak bardzo szybko płynie mi ostatnio czas. I jak bardzo przeraża mnie myśl, że jeszcze niedawno świętowałam Sylwestra, a tu już kwiecień za pasem... Gdzie się podziały te wszystkie dni? Nie zrozumcie mnie źle- wcale nie uważam, że był to czas stracony. W ciągu ostatnich miesięcy odżyłam, bo nareszcie zdecydowałam się na krok, do którego przymierzałam się od dawna. Nastąpiło totalne katharsis, po którym każdy dzień wydaje się lepszy niż poprzedni. I, co najważniejsze, znów widzę przed sobą czystą kartę. Znów czuję, że mogę coś jeszcze osiągnąć, zmienić. Bo ja, w przeciwieństwie do niektórych moich rówieśników, nie czuję się staro. Nie myślę o tykającym zegarze biologicznym, o społecznym przykazaniu posiadania rodziny i obrączki na palcu. Ja myślę o otwierających się dla mnie drzwiach, o możliwościach tylko czekających, żeby je złapać (zupełnie jak wielkanocnego zająca), o przyjemnych chwilach, które mogę jeszcze przeżyć. I nikt i nic już mnie nie ogranicza. Powoli wraca stara, dobra Grejs.

No dobrze, stara Grejs, może przeszłabyś już do sedna? (często ostatnio gadam do siebie, szczególnie podczas jazdy samochodem, ale od kiedy usłyszałam gdzieś, że tylko inteligentni ludzie gadają do siebie, to wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, czuję się z tego powodu dumna jak paw).
A więc tak: Wielkanoc. Rzadko udaje mi się stworzyć wpis tematyczny czy świąteczny na czas, bo, tak, jak już wiele razy wspominałam, leń ze mnie niesamowity, a do tego zbyt zajęty milionem innych rzeczy, by skoncentrować się na jednym wpisie poświęconym konkretnemu świętu. W dodatku nie lubię robić czegoś na siłę, tylko dlatego, że wszyscy inni to robią. Więc ten wpis również nie będzie czysto wielkanocnym wpisem, raczej (jak to u mnie często bywa) zbiorem pomysłów, skojarzeń i obrazów związanych z tym jakże przyjemnym, przedwiosennym czasem.

1. Sesje z jajem

Bardzo lubię sesje tematyczne, bo po pierwsze, są niezwykle urocze, a po drugie, całą dekorację mam podaną na tacy dzięki takim sklepom jak Pepco czy KIK. Wystarczy jedna wizyta w takim sklepie, a już mam pomysł na stylizację w studio. I mimo tego, że zawsze staram się stworzyć coś oryginalnego, to takich fantów jak króliczki czy kurczaczki na sesji zabraknąć nie może. Ciekawym elementem na ostatniej takiej sesji stały się piórka, które unosiły się nad głową modelki, a ona miała niezwykłą frajdę, gdy tylko chciała je złapać. Jednak największą popularnością cieszyły się kolorowe plastikowe jajka- moja mała modelka nie mogła się od nich oderwać przez cały czas trwania sesji, a ja byłam wniebowzięta, bo mogłam fotografować do woli, nie przejmując się tym, że moja modelka zacznie się nudzić. Ogólnie rzecz biorąc była to niezwykła sesja, bo po pierwsze, została wykonana w ekspresowym tempie, a po drugie, już naprawdę dawno tak dobrze nie współpracowało mi się z żadnym maluszkiem. Przyznaję, że jest to jedna z moich ulubionych świątecznych sesji i zawsze będzie we mnie budzić ciepłe wspomnienia związane z Wielkanocą.


(Wpis o tejże sesji z dokładnym opisem pojawi się na stronie na dniach, więc bądźcie czujni).

2. Rzeżucha

Rzeżucha to u mnie zdecydowany must have w Święta Wielkanocne. Jej zapach unoszący się w całym domu to dla mnie synonim nadchodzącej wiosny (nawet mimo tego, że niektórzy domownicy twierdzą, że jest to zapach delikatnie mówiąc niezbyt przyjemny, to ja jednak napawam się nim kiedy tylko mogę). Zostało mi to z dzieciństwa, kiedy to moja mama właśnie rzeżuchą witała zbliżającą się wiosnę. Uczyła mnie, jak odpowiednio o nią dbać. Jakaż to była frajda zasiać taką swoją rzeżuszkę i codziennie jej doglądać, patrzeć, jak kiełkuje, a potem rośnie, skrapiać ją odrobinką wody...  Ileż to uczy człowieka cierpliwości, łagodności, wyczucia i odpowiedzialności... A potem ten smak rzeżuchy, na początku łagodny, a potem coraz bardziej ostry, lekko piekący... W połączeniu ze świeżym pomidorem czy ogórkiem idealny... I pomyśleć, że ja nawet o zwykłej rzeżusze mogę pisać i pisać... (szkoda tylko, że w prawdziwym życiu taka rozmowna nie jestem). Możecie mieć wrażenie, że to dziwne skojarzenie i że Grejs chyba postradała zmysły, żeby opisywać tutaj rzeżuchę, ale dla mnie właśnie ona jest synonimem wiosny i jednym z najważniejszych zapachów dzieciństwa.

3. Bogini wiosny

Od momentu, kiedy obejrzałam cały sezon Amerykańskich bogów, na myśl o Wielkanocy przed oczami staje mi przepiękna Kristin Chenoweth w roli bogini wiosny. Jakoś tak ten obraz utkwił mi w pamięci, że teraz oczekuję, że Wielkanoc będzie właśnie taka jak w serialu: barwna, ciepła i pełna niespodzianek. I ubrana w tak samo kolorową sukienkę. Jakże ja bym chciała już włożyć moje własne, kwieciste i zwiewne sukienki... Jednak wiem, że muszę jeszcze uzbroić się w cierpliwość, co ostatnimi czasy przychodzi mi zadziwiająco łatwo. Owszem, nie mogę doczekać się wiosny, ale wiem też, że czasem warto poczekać na coś lepszego, niż zadowalać się byle czym.
Kristin jako uosobienie wiosny wypada naprawdę bosko, pełna wdzięku i ukrytej energii, by na koniec sezonu wybuchnąć pełnią swojej mocy i z rozwianymi blond lokami dokonać spustoszenia... tak, jak tylko wiosna potrafi. Ach, cóż to był za finał... Jeszcze przez kilka dobrych chwil po zakończeniu nie mogłam się pozbierać... Właściwie to patrząc na Kristin nadal nie mogę.




4. Ptaki

Wszelkiej maści ptaki jakoś zawsze mnie fascynowały, może dlatego, że mają niesamowitą intuicję. Tylko one potrafią wyczuć, że zima odeszła na dobre, by zrobić miejsce wiośnie. I zawsze, kiedy tylko usłyszę pierwsze ptasie trele, to wiem, że mogę być spokojna. Bo wiosna nareszcie dotarła do naszego szarego, brudnego i zimnego kraju. I czy nie jest to piękne, budzić się wczesnym rankiem i słuchać ptasiego śpiewu? Każdej zimy bardzo mi tego brakuje, a kiedy tylko pojawiają się pierwsze ptasie okrzyki, we mnie też wszystko budzi się do życia. Poza tym ptaki są dla mnie symbolem łagodności, delikatności czy artystycznej wolności. Ich upierzenie za to jest dla mnie (i nie tylko dla mnie, bo dla ukochanego McQueena również) źródłem inspiracji. Dlatego nigdy nie wierzyłam w to, jak potraktowano ptaki w słynnym horrorze Hitchcocka, bo byłam (i jestem) przekonana, że ptaki tak się nie zachowują. To po prostu nie leży w ich naturze. Ptaki są dla mnie czymś w rodzaju niespokojnej duszy artysty zamkniętej w małym, niepozornym i niezwykle wrażliwym ciałku. Są czymś, co uwięzione traci całą swoją wyjątkowość i wciąż marzy o utraconej na wieczność wolności...
(Psst! Jeśli już o ptakach mowa, to ostatnio dane mi było oglądać na wielkim ekranie Czerwoną Jaskółkę, o której też jeszcze nie zawaham się opowiedzieć w przyszłości).


Słynny kadr z filmu Ptaki w reżyserii Alfreda Hitchcocka 


A tu wspomniana inspiracja ptakami w wykonaniu Alexandra McQueena, spójrzcie na misterną fakturę żakietu i niesamowity kołnierz


Tu zaś główną rolę gra paw, a nawet para pawi


Sokoły rozszarpujące modelkę, czy może starające się porwać ją do jakiejś pięknej, lepszej krainy?



Za taki kapelusz na sesji oddałabym cały swój dobytek ;)


W kolekcji McQueena ni stąd, ni zowąd pojawił się Czarny Łabędź....



... a także kolorowy ptak, często w naturze odrzucony, odepchnięty przez przepełnionych zazdrością rywali...

5. Alicja w Krainie Czarów

O ile film Charlie i fabryka czekolady od zawsze kojarzy mi się z Bożym Narodzeniem, tak Alicja przywodzi na myśl wiosnę, a co za tym idzie także Święta Wielkanocne (może ze względu na postać królika?). Nie żebym była jakąś wielką fanką Alicji (jak dla mnie jest to motyw wyświechtany do granic możliwości; dużo bardziej lubię Czarnoksiężnika z Krainy Oz), jednak trzeba przyznać, że jest to już klasyk gatunku i od czasu do czasu warto sobie tę historię przypomnieć. Mówię tutaj o filmie z 1985 roku, który, jeśli chodzi o ekranizację książki, to jest dla mnie niekwestionowanym numerem jeden (przepraszam panie Burton, z całym szacunkiem, ale nakręcając Alicję, stworzył pan okropny chłam). Jeśli chodzi o postaci, charakteryzację i odwzorowanie tego lekko chorego świata pełnego paradoksów, to wersja z 1985 roku zdecydowanie króluje. Oglądałam ją już naprawdę dawno temu, ale do tej pory pamiętam tę gęsią skórkę i lekki dreszczyk pojawiający się podczas seansu, a także niepewność i ciekawość, jak to wszystko się skończy. I całkiem niedawno pomyślałam, że czas sobie tę opowieść odświeżyć. Skłoniła mnie to tego pewna śliczna książeczka, jak zwykle wyczajona gdzieś w dyskoncie pośród różnych innych, bezużytecznych rzeczy. Zauroczyła mnie przede wszystkim pięknymi ilustracjami i pomimo tego, że jest to książeczka dla dzieci, to nie mogłam się  jej oprzeć i musiałam ją mieć. Cóż, nic nie poradzę na to, że lubię otaczać się ładnymi rzeczami  (a już w szczególności ładnymi książkami :)).


Kadr z filmu Alicja w Krainie Czarów (1985), w roli głównej śliczna Natalie Gregory



A tutaj już wcześniej wspomniana książeczka, no czyż te ilustracje (Francesca Rossi) nie są przepiękne?

Takie to właśnie obrazki i skojarzenia przychodzą mi do głowy na myśl o Wielkanocy.

I znów wpis fotograficzno- modowo- filmowy wyszedł (a miało być tak pięknie, Grejs miała przecież tylko coś niecoś o Wielkanocy skrobnąć, żeby nie było, że na bloga nie zagląda), no ale co ja na to Moi Drodzy poradzę, że ja wszędzie widzę tylko to, co chcę zobaczyć, to, na co pozwala mi moja wyobraźnia i co ma związek z moimi pasjami... a odrzuca wszystko, co schematyczne, mainstreamowe i tak po ludzku zwyczajne... Taka już jestem i chyba zostanę, bo już dawno przestałam z tymi moimi dziwactwami walczyć, a nawet wręcz przeciwnie, nauczyłam się je kochać, bo przecież to w końcu integralna część mnie samej.

Na koniec dołączam taki oto obrazek- kompozycję mojego autorstwa (stworzoną jak zwykle spontanicznie, choć już od dłuższego czasu miałam ochotę na taką martwą naturę inspirowaną dziełami Tima Walkera) i pragnę życzyć Wam wszystkiego najmilszego w te Święta! Bądźcie zdrowi!



Wasza Grejs

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć