Moje romantyczne uniesienia, czyli Ballads & Romances

Zawsze byłam niepoprawną romantyczką. Odkąd sięgam pamięcią lubiłam bujać w obłokach, często jako mała dziewczynka potrafiłam, ubrana w piżamę, przeleżeć kilka godzin samotnie w łóżku i... marzyć. Marzyć o okrutnych stworach, o uwięzionych księżniczkach i odważnych książętach na, niekoniecznie białym, koniu. Teraz, po czasie, myślę, że miałam na tyle rozbudowaną wyobraźnię, że spokojnie mogłabym napisać książkę;p Była to po części zasługa mojej mamy, która od najmłodszych lat czytała mi przeróżne baśnie, począwszy od "Dziewczynki z zapałkami", a skończywszy na "Słowiku". Ach, "Słowik"- moja ulubiona baśń. Bo tak naprawdę nigdy nie lubiłam bajek o idealnych księżniczkach- wolałam takie, które budziły współczucie, które sprawiały, że przeżywałam tę historię razem z bohaterem opowieści. Do tej pory pamiętam pobudzającą wyobraźnię okładkę książki (a właściwie zbioru baśni), która nadal spoczywa wygodnie gdzieś w szufladzie. Często do późnych godzin nocnych nękałam moich rodziców ciągłym proszeniem o powtórzenie ukochanej bajki. A to jeszcze nic! Razem z tatą, tuż przed snem, robiliśmy sobie prawdziwy, kilkugodzinny maraton bajkowy i (uwaga!) sami wymyślaliśmy niesamowite historie. Hm... to były czasy. A potem, nagle, okazało się, że istnieje coś takiego jak szkoła. I całe beztroskie dzieciństwo szlag trafił.


Pomimo usilnych starań pedagogów by pozbawić swoich podopiecznych wyobraźni, mnie udało się przetrwać. W liceum moje zainteresowania skierowały się w stronę romantyzmu i wszystko powróciło. Dzieła takie jak "Cierpienia młodego Wertera" czy "Dziady" pokazały mi, że nawet w dorosłym życiu mogę czasami poddać się sile uczuć i solidaryzować się z bohaterami literackimi. Romantyzm mnie inspiruje, daje mi pewną naukę, bo sama uważam się za romantyczkę. Przykłady? Lubię samotność, często czuję się "obco" wobec współczesnego świata i jego zwyczajów, mam naturę buntownika i, co najważniejsze- wciąż wierzę w idealną miłość, w połączenie dusz. I nadal posiadam rozbudowaną wyobraźnię! Nieraz w mojej głowie pojawiają się bajkowe wizje. Tym razem jednak księżniczki, wróżki i skrzaty z moich marzeń ukazują się na moich zdjęciach, ba, ja sama mogę się w nie wcielać! To wciąż daje mi masę szczęścia i poczucia, że robię coś, by odbić się od dna szarej rzeczywistości.

Powyższe zdjęcia to autoportrety, zrobione któregoś deszczowego, lipcowego popołudnia. Stylizacja i cała reszta to moja zasługa... Och, no dobra, dobra- powstały z małą pomocą mojej siostry, która męczyła się z ustawianiem ostrości:) Dzięki!

PS Jeszcze coś: mam nadzieję, że Mickiewicz nie miałby mi za złe tego, że "pożyczyłam" sobie od niego tytuł do sesji:)

I, oczywiście, kawałek muzyki:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć