Biesy, Czady... Bieszczady!

Kocham Bieszczady. Zawsze, kiedy stamtąd wracam, czuję, że zostawiam tam kawałek swojej duszy.
Bieszczady, czyli góry w południowo-wschodniej Polsce, właściwie od zawsze są synonimem spokoju, wyciszenia, dzikiej przyrody z dala od zgiełku towarzyszącemu zachodniej i centralnej Polsce. Pomimo tego, że raczej preferuję ruchliwe miasto zamiast spokojnej wsi, to tam czuję się jak u siebie. Sanok, Lesko, Ustrzyki... te miasta mają w sobie jakąś niezmierzoną siłę przyciągania, co sprawia, że mogłabym zostać tam na zawsze. Tam nawet powietrze smakuje inaczej. Przepiękne widoki na góry, różnorodność krajobrazów, mili, przyjaźnie nastawieni ludzie, okolice, których nie ogarnęła jeszcze siła wszechobecnego komercjalizmu- to wszystko sprawia, że chce się tam wracać. Za każdym razem, kiedy tam jestem, wiem, że to moje miejsce na ziemi. Już w dzieciństwie coś mnie do tego miejsca przyciągało. Może to legendy o Biesie, czyhającym na górskich połoninach? Może opowieści o włóczykijach, artystach, szukających inspiracji w samotnych wędrówkach? Sama nie wiem, ale odkąd pojechałam tam pierwszy raz, wiedziałam, że jeszcze nie raz będę tam wracać. Moje serce już zawsze będzie potrzebowało Bieszczad. Bieszczad, które są ostoją, które stanowczo odpierają reguły, jakimi rządzi się współczesny świat, które są miejscem schronienia dla dziwaków, pustelników i niespokojnych dusz, które kuszą swą nieodkrytą, tajemniczą naturą. Kiedy przed kilkoma dniami byłam w Bieszczadach, mogłam bez problemu zobrazować sobie opisy górskiej przyrody zawarte w książce "Czarownica z Funtinel", która nadal wywiera na mnie ogromny wpływ. Chodząc pośród gór, czułam się jak bohaterowie powieści, którzy, tak jak ja, pokonywali kolejne kilometry otoczeni piękną, górską naturą. Kamienie pod stopami, po których stąpałam, kojarzyły mi się z decyzjami, jakie podejmujemy w życiu- jeśli wybierzemy stabilny kamień i staniemy na nim, to tak, jakbyśmy podjęli dobrą decyzję i wszystko się ułoży, tym samym uda nam się przejść na wyższy poziom. Jeśli jednak wybierzemy niestabilny kamień, możemy się wywrócić i, jak to czasem w życiu bywa, coś potoczy się nie tak. Teraz, kiedy już jestem w domu, często śni mi się, że znów tam jestem, że spaceruję pośród różnokolorowych traw, że czuję wiatr we włosach, że znów odwiedzam znajome tereny. I czuję tę błogą ulgę, tę równowagę. Czuję, że wszystko znajduje się na swoim miejscu, że jestem u siebie i nikt nie da rady zakłócić tej chwili spokoju. A potem się budzę i moje ciało wypełnia ból pomieszany z tęsknotą. Powoli otwieram oczy, rozpaczliwie próbując zatrzymać ten moment w pamięci jeszcze przez chwilę, jeszcze przez sekundę. Czasem czuję, jak wzywają mnie góry. Jak szepczą między sobą. Może kiedyś ich posłucham i zostanę tam na zawsze? Niekiedy budzę się wraz ze świtem i strach oplata mnie swoimi mackami, dając mi do zrozumienia, że mogę już nigdy tam nie wrócić. Bo kto wie, co będzie za rok? Kto wie, jak potoczy się moje życie. Najważniejsze, że Bieszczady zniosą wszystko. I będą istnieć zawsze, do końca świata. Będą istnieć w moim sercu.


PS Przy okazji, serdecznie polecam jedną z najbardziej znanych legend bieszczadzkich autorstwa Mariana Hessa: klik


                       



                           


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć