Zbrodnia i kara- Fiodor Dostojewski (i jak zwykle trochę o mnie)

Czuję się źle, naprawdę źle. Na moje kiepskie samopoczucie wpływ ma nie tylko choroba, ale także fakt, że zostałam, krótko mówiąc, nabita w butelkę, zrobiona w bambuko, wystrychnięta na dudka... długo by można wymieniać podobne frazeologizmy, które jednak łączy jedno i to samo znaczenie: ktoś mnie po prostu oszukał. Zwykle nie daję się tak łatwo podejść, ale tym razem chyba za bardzo się nakręciłam i jakoś tak samo wyszło. Taka już jestem, że w sprawach fotografii bardzo szybko wpadam w pewien trans i tak bardzo skupiam się na sesji, że potem nie zauważam spraw pobocznych. I chyba za bardzo ostatnio ufam ludziom. Cóż, mogę mieć pretensje tylko do siebie (że nie wyczułam podstępu) i wyciągnąć wnioski z własnego błędu (to na pewno).

Drugą rzeczą, która trochę mnie oszukała, jest mój własny organizm. Zupełnie niedawno pomyślałam sobie, że mam naprawdę wysoką odporność na różnego rodzaju choroby, bo zazwyczaj kiedy wszystkie osoby wokół mnie chorują, ja pozostaję w pełni swoich sił witalnych. Kilka dni po tym, jak to pomyślałam, ni stąd ni zowąd poczułam denerwujące swędzenie w gardle, a potem wszystkie inne objawy runęły na mnie jak lawina. Poczułam się wtedy tak, jakby mój własny organizm naśmiewał się ze mnie i chciał mi udowodnić, że wcale nie jestem aż taka silna. Ale z drugiej strony, dzięki chorobie mogę wylegiwać się w łóżku bez wyrzutów sumienia i oglądać filmy, na które wcześniej nie miałam (a może nie chciałam mieć?) czasu. No i mogę wreszcie dodać coś nowego tutaj, na blogu. Tak więc oglądam sobie filmy z uniwersum Marvela (do których chyba zaczynam się wreszcie przekonywać), jaram się Robertem Downeyem Juniorem (który jest jak wino), oglądam filmy z jego udziałem i wsłuchuję w Black Sabbath (o którym przypomniałam sobie dzięki filmowi Iron Man). Teraz jednak czuję, jak gorączka powoli rozgrzewa moje czoło, więc muszę się spieszyć, żeby zdążyć przed nią i zanim całkowicie się do mnie dobierze napisać recenzję Zbrodni i kary.




Tytuł: Zbrodnia i kara
Autor: Fiodor Dostojewski
Wyd.: Greg
Ilość stron: 496
Moja ocena: 6/10

Opis książki (www.greg.pl): 


Petersburg 1865 r. Po prospekcie Newskim suną bogate powozy, z których wychylają się panie w przepysznych toaletach i eleganccy panowie. Jadą do teatru, opery, na bal, na bankiet...
Tymczasem kilka przecznic dalej zupełnie inny świat - ciasne uliczki, pijani przechodnie, głodne i zaniedbane dzieci. Przy jednej z takich uliczek, zaułku Stolarnym, mieszka ubogi student, Rodion Raskolnikow. Boleje nad tym, że choć inteligentny i pełen planów, nie może się realizować z powodu braku pieniędzy. Tworzy nawet teorię, która powiedzie go do mieszkania starej lichwiarki po to, by zabić...
Ale zbrodnia to dopiero początek trudnej i bolesnej historii Raskolnikowa.

Dziwny zbieg okoliczności, że piszę recenzję tej książki właśnie teraz, będąc chora, bo główny bohater przez całą książkę był w podobnym stanie, co ja. Od razu wspomnę, że nie będę jej oceniać na podstawie opinii nauczycieli, krytyków i recenzentów; leniuchy i zestresowani wizją zbliżającej się matury licealiści nie znajdą tutaj również streszczenia fabuły, napiszę tylko o moich ogólnych odczuciach- odczuciach amatorki, miłośniczki książek, nie znawczyni literatury. Do przeczytania namówiła (a właściwie zmusiła;) mnie siostra, która co jakiś czas ukradkiem podsuwała mi ją to na biurko, to na półkę, to na poduszkę- innymi słowy nie przebierała w środkach :). A ponieważ ja nie pogardzę żadną książką (tym bardziej taką należącą do klasyki światowej) to nie omieszkałam jej przeczytać. Niestety muszę się przyznać, że w szkole średniej nie czytałam zbyt wielu lektur (po pierwsze z braku czasu, po drugie z braku motywacji, a po trzecie... kanon lektur w liceum jakoś mi nie podchodził), tak samo ominęłam też Zbrodnię i karę. Została jednak we mnie pewna ciekawość tej książki. Pozwoliłam sobie więc na kilkuletnią przerwę i skruszona wróciłam do niej w wakacje. Pomyślałam sobie, że dobrze mi zrobi taki odpoczynek od tych wszystkich magicznych stworów i fantasy. Jednak kiedy przeczytałam kilka pierwszych rozdziałów zrozumiałam, że chyba jednak źle zrobiłam. Początkowo zapowiadała się całkiem nieźle; poza tym mnie ciężko od razu zniechęcić do książki, więc nawet jeśli wydaje się nudna, ja zazwyczaj i tak brnę dalej, w oczekiwaniu na coś lepszego. Jednak po kilku rozdziałach zaczęły się prawdziwe schody. Po pierwsze i najważniejsze- książka nie należy do prostych, lekkich lektur do przeczytania wieczorem. Czyta się dość opornie; mnie, która na książkę poświęca góra tydzień, dwa, przeczytanie jej zajęło ponad miesiąc!  Myśląc teraz, po czasie, o tej książce, przychodzą mi do głowy słowa: trudna, ciężka, żmudna. Miałam przyjemność, a właściwie nieprzyjemność, czytać książkę wydaną przez wydawnictwo Greg, które jest przystosowane typowo dla młodzieży szkolnej i które ze szkołą mi się kojarzy, więc może to też wpłynęło na mój odbiór książki. Nie chcę Was zniechęcać, ale najgorsze w niej były stany psychozy głównego bohatera, czyli Raskolnikowa. Jestem dość podatna na stany emocjonalne protagonistów, więc można powiedzieć, że "łykałam" wszystkie negatywne emocje, jakie wyrażał Raskolnikow. W pewnym momencie nawet, kiedy czytałam opisy jego gorączki i choroby, łapałam się na tym, że moje policzki zaczęły się niepostrzeżenie rozgrzewać. I nie miało to nic wspólnego z wystawianiem twarzy na słońce. Czasami nie mogłam zrozumieć, co kierowało głównym bohaterem, żeby aż tak poddać się ubóstwu: przecież był wykształcony, mógł bez problemu znaleźć sobie pracę, on jednak wolał pozostać leniem i próżniakiem. Cała ta bezsilność Raskolnikowa była nieco dołująca.
Fabuła książki kręci się właściwie cały czas wokół głównego motywu, czyli zabójstwa i jego skutków. Cały czas mamy do czynienia z powracającymi obrazami morderstwa i zamordowanych osób, a także z ciągłymi wyrzutami sumienia i rozterkami głównego bohatera. Szczerze mówiąc perypetie postaci drugoplanowych były dla mnie o wiele ciekawsze niż wieczne narzekania Raskolnikowa. Za książką przemawiają na pewno Razumichin, Porfiry Pietrowicz czy siostra Raskolnikowa. Za Sonią nie przepadałam, wydawała mi się zbyt dziecinna. Ogólnie jeśli chodzi o fabułę, to nie porywa, nie ma w niej szybkich zwrotów akcji; jakoś szczególnie mi się nie podobała.
Podobały mi się za to opisy rosyjskiego społeczeństwa i ten cały naturalizm. Morderstwa, prostytucja, krętactwo, cały ten syf, brud, smród i ubóstwo tamtejszego świata. Całkiem niedawno miałam niejaką "fazę" na naturalizm w filmie i literaturze, o czym wspominałam w tym poście. Bardzo fajnie czytało mi się też opisy przygotowań do popełnienia morderstwa i takie (ciężko to nazwać) "wejście" autora w umysł potencjalnego mordercy (sama chyba jestem lekką psycholką, więc lubię czytać tego typu rzeczy). Poza tymi kilkoma rzeczami nic więcej mnie w tej książce nie poruszyło, ot, typowa lektura szkolna. Wiem, że są ludzie, którzy uważają tę książkę za niesamowite dzieło literackie i ja tego nie neguję, jednak jest to chyba lektura zbyt ciężka jak dla mnie. Ja już chyba wolę powrócić do mojego fantasy, do książek, które pozwalają mi na chwilę zapomnieć o problemach otaczającego mnie świata.

Są książki, których czytanie nie należy do przyjemności. Tak miałam z powieścią Krzyżacy czy Quo Vadis, dość ciężko było mi też przebrnąć przez Władcę Pierścieni (szczerze mówiąc wciąż próbuję zmusić się do zaczęcia III części). Podobne odczucia mam w stosunku do Zbrodni i kary. Naprawdę warto ją przeczytać, choćby dla kilku ciekawych wydarzeń, naturalistycznych opisów dziewiętnastowiecznej ludności Petersburga i psychologizmu w tej książce, lecz ostrzegam, już po raz drugi: nie nastawiajcie się na prostą, miłą lekturę. O Zbrodni i karze można powiedzieć wiele, lecz na pewno nie to, że jest lekturą łatwą. Ale ten, kto przez nią przebrnie, zapamięta ją na długo.

Plus:
Zmieniłam wygląd bloga (znowu) na bardziej nowoczesny i przejrzysty. Nie chce mi się grzebać przy tych wszystkich kolorach, grafikach, itp. Wolę prosto i minimalistycznie, a czcionka tytułu bloga i postów przypomina trochę moje własne pismo. Piszcie w komentarzach, czy Wam się podoba.

Jako dodatek do wpisu piosenka z filmu Sędzia, która skradła moje serce:



Wasza (mówiąca z lekką chrypką w głosie, o jakiej zawsze marzyła) Grejs


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć