O miłości do szarości i zapachu lawendy

Pewnie nie zaskoczę Was stwierdzeniem, że warunki pogodowe mają kolosalny wpływ na moje życie. Tak, tak, wiem, wspominałam o tym już z milion razy (było o tym TU i TU chyba też). Jednak nie pisałabym o tym kolejny raz, gdyby nie fakt, że z wiekiem mi się pogarsza (to znaczy pogłębia się moja nadwrażliwość na pogodę) i że tym razem ta moja przypadłość wraz z szarością i bielą w moim pokoju stały się pretekstem do wykonania sesji tak bardzo różniącej się od wszystkich moich dotychczasowych.


Do tej pory w moim pokoju dominował róż, kojarzony pewnie przez większość z kiczem, infantylnym zachowaniem i popularną wychudłą lalką. Ale ja, jako totalna nonkonformistka, mam nieco inne zdanie na temat różu. Róż jest dla mnie esencją subtelności, młodości, kobiecości. Do tego idealnie pasuje do moich romantyczno-słodko-magicznych zdjęć (na przykład tych TUTAJ) tworząc niepowtarzalny, bajkowy klimat. Zakochałam się w różu już jako mała dziewczynka, kiedy to nosiłam falbaniaste sukienki, których nie powstydziłaby się żadna księżniczka i wtedy też zdecydowałam, że inny kolor ścian w moim pokoju niż róż nie wchodzi w rachubę. I tak sobie trwałam w tym moim różowym królestwie przez blisko 16 lat. Zmieniały się tylko odcienie: od pudrowego do przygaszonego różu i amarantu, który na dłuższą metę okazywał się odrobinę męczący. W tym roku jednak nastąpił w tej kwestii przełom. Kiedy padło hasło REMONT, nie zastanawiałam się długo nad wyborem koloru. Szary. Szary, szary, szary. Podobno kolor neutralny, klasyczny. Ale mnie uspokaja. Koi. Kto by pomyślał, że ja, kobieta zawsze rozemocjonowana i z raczej hiszpańskim temperamentem, skuszę się na odcień stonowany, odpowiedni dla wnętrz w stylu skandynawskim i ten sam odcień stanie się inspiracją do mojej następnej sesji? A jednak tak właśnie się stało. Kiedy tylko ściany pokryły się szarością, a swoje miejsce w pokoju zajęło białe krzesło w stylu ludwikowskim, od razu zakochałam się w tym widoku i coś mnie tchnęło żeby wykorzystać ten moment braku innych klamotów w pokoju i zaaranżować jakąś małą sesyjkę. 

Jednak nie tylko szarość i biel w moim pokoju przyczyniły się do powstania tej sesji, ale też szarość i biel nieba za oknem.  

Sierpień powoli dobiega końca, a lata jak nie było, tak nie ma. Zresztą, jaka jest pogoda w Polsce każdy widzi (i czuje). Trochę mi smutno, bo lubię się czasem tak wygrzać i porozciągać na słońcu jak kot, a przy okazji złapać trochę czekoladowego koloru na skórze, jednak tegoroczne ulewy i niskie temperatury skutecznie zniechęciły mnie do wychodzenia na zewnątrz. Z drugiej strony jednak zauważyłam, że z wiekiem moja tolerancja na słońce znacznie spadła, teraz nie mogę już znieść zbyt długich kąpieli słonecznych w połączeniu z iście tropikalnymi temperaturami. I tak jak kiedyś zapierałam się, że nigdy nie zamieszkałabym na północy Europy ze względu na chłodny klimat i niemal przez 3/4 roku zachmurzone niebo, tak teraz uważam, że czemu by nie, skoro pod względem pogody Polska niewiele różni się od krajów skandynawskich. Na pewno pamiętacie post Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley, w którym pokrótce opisałam nie tylko moją fascynację krajami północy, ale także pewien subtelny edytorial i byłam pełna nadziei, że popełnię kiedyś podobną sesję, wymowną w swojej prostocie i skromną jeśli chodzi o kolorystykę. Tak więc pewnie to zamiłowanie do Skandynawii przesądziło o moim podświadomym wyborze szarego i bieli jako dominujących kolorów w moim pokoju, co w rezultacie dało mi tzw. kopa do działania i inspirację do wykonania poniższej sesji.



Z założenia miała być właśnie taka, jak mówiłam, czyli prosta, nieprzesadzona jeśli chodzi o stylizację, minimalistyczna.  Z reguły dość skrupulatnie przygotowuję się do każdej sesji, jednak potrafię też docenić wartość tych spontanicznych, nieplanowanych i dać się ponieść chwili. Przyzwyczaiłam Was już, że sesje w moim wykonaniu są zazwyczaj bogate jeśli chodzi o kolory i stylizacje. Proste sesje jednak zawsze do mnie przemawiały i po cichutku zazdrościłam ich twórcom, że potrafią stworzyć coś tak pięknego mając do dyspozycji właściwie tylko nieumalowaną modelkę i kawałek tła. Ja zawsze potrzebowałam czegoś więcej; czegoś, co przyciągnie wzrok; lubiłam przepych i stylizacyjne bogactwo. Tym razem jednak postanowiłam zdusić swoją potrzebę nakładania na modelkę kolejnych warstw ubrań i postawiłam na jeden gruby sweter (zapowiedź zbliżającej się już wielkimi krokami jesieni) i legginsy z drzewnym, czarno-białym wzorem (wyglądające jak uśpione konary drzew skąpane w śniegu). Makijaż zaś zdominowały ziemiste brązy, które jeszcze gdzieś tam przypominają o muśniętej letnim słońcem skórze; tak samo jak włosy w bursztynowym odcieniu, otulające ramiona i szyję.



Jeśli chodzi o rekwizyty i obróbkę, to i tutaj króluje minimalizm. Jedynym rekwizytem do zdjęć stał się kwiat lawendy, znaleziony w pośpiechu w ogrodzie, który w połączeniu z marmurową skórą modelki i swetrem w odcieniu śmietany nadał zdjęciu delikatności. Do tego przez cały czas robienia zdjęć raczył nas swoim cudownym, odrobinę cierpkim zapachem, który to już zawsze będzie mi się kojarzył z tą serią. 
Zaś to, co zrobiłam w programie graficznym to głównie skóra (standard), lekkie rozjaśnienie i najważniejsze: obniżenie saturacji i kontrastu. Szumu powstałego na skutek dość wysokiego ISO (zdjęcia robiłam grubo po 19, tuż przed zachodem słońca, w dodatku w dość ciemnym pomieszczeniu) nie redukowałam, bo w naprawdę fajny sposób "ostudził" kolory na każdym ujęciu. Poza tym z kilku zdjęć wycięłam detale i otoczyłam je białą ramką. 













W taki to właśnie sposób stworzyłam sesję zupełnie inną niż wszystkie moje poprzednie i nauczyłam się, że czasami mniej znaczy więcej.

Wasza Grejs
(wciąż od czasu do czasu wąchająca kwiat lawendy)



UWAGA!
Od dzisiaj możecie mnie znaleźć na platformie Zblogowani

zBLOGowani.pl

Komentarze

  1. Serio miałaś amarantowe ściany? Ja bym chodziła non stop wkurzona i nabuzowana. Ja mam od zawsze na ściana zieleń.. ale nie tą w wersji fluo.. ale te zgaszone odcienie. Doskonale uspokaja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to tylko jedną ścianę miałam amarantową (w połączeniu z pudrowym różem), więc nie było tak źle :) Zieleń rzeczywiście uspokaja, ale szczerze mówiąc jakoś nie przepadam za tym odcieniem :)

      Usuń
  2. Szarość na ścianach uwielbiam.

    Mam nadzieję, że dzisiaj już jest u Ciebie słonecznie i taka pogoda utrzyma się przynajmniej do końca lata ;-)

    Piękne zdjęcia. Szczególnie urzekły mnie te "pocięte".

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dzisiaj jest już zdecydowanie lepiej- słonecznie i upalnie :) Bardzo się cieszę, że podobają Ci się zdjęcia! :) Również pozdrawiam gorąco! :)

      Usuń
  3. Podoba mi się ta sesja, jest subtelna i delikatna. Również pomysły z kadrowaniem:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam akurat połączenie bieli i szarości. Swietny pomysl z białą ramą, ciekawy efekt!
    Dziękuję za komentarze u mnie. Pozdrawiam!

    uwiecznij-chwile

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej, ale mi się podoba. ♥ Idealnie mój klimat. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyjątkowa sesja - nietuzinkowa i taka... delikatna, subtelna :) Bardzo ładna!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja od nie dawna mam róż połaczony z fioletem na ścianach. Róż to dla mnie najpiękniejszy kolor świata. Wiele świetnych zdjęć. Genialny pomysł z pokazaniem detali. Brawo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Dobrze, że nie jestem sama z tym moim odwiecznym uwielbieniem do wszystkiego co różowe! ;)

      Usuń
  8. Cudna sesja. Minimalistyczna, prosta i piękna w swej prostocie. Sama bym taką chętnie sobie zrobiła, taką kobiecość wydobyć z modelki to jest to :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Piekna sesja, koocham szarosci i lawende <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć