Zaginiona dziewczyna- Gillian Flynn (i o filmie też trochę)





Tytuł: Zaginiona dziewczyna
Tytuł oryginału: Gone girl
Autor: Gillian Flynn
Rok wydania: 2012
Wyd.: G+J
Ilość stron: 650
Moja ocena: 8/10

Na początku był film. Potem przyszedł czas na książkę.

Film w reżyserii Davida Finchera zrobił na mnie niemałe wrażenie, zresztą jak większość jego dzieł. Premiera obrazu twórcy takich smaczków jak "Siedem" (jeden z moich najulubieńszych filmów ever ze świetną fabułą i genialną rolą Kevina Spacey), "Gra" (nieźle zakręcony) czy "Fight club" (jakoś nie lubię polskiego tłumaczenia) nie mogła obejść się bez echa. Zupełnie zaskakujący, prawdziwy, dobry thriller z krwi i kości. Oglądałam już 2 razy, zawsze z zapartym tchem. W dużej mierze kompatybilny z książką, co także można uznać za plus, w końcu za scenariusz odpowiadała sama Gillian Flynn. Pełen dopracowanych, zimnych, statycznych kadrów, w pewien sposób stanowi kontrast dla emocji, jakie przeżywają bohaterowie. Można powiedzieć, że pod względem wizualnym film jest tak samo perfekcyjny i dystyngowany jak sama Amy. Nawet sceny przemocy są dokładnie dopracowane, pojawiają się na krótko, ale są tak drastyczne, że nie sposób je zapomnieć; ich gwałtowność podkreśla muzyka Trenta Reznora i Atticusa Rossa. Fincher powoli wprowadza nas w toksyczny związek dwojga ludzi, gdzie jedynym poszkodowanym wydaje się być żona, po czym następuje odwrócenie ról i to właśnie ona staje się główną sprawczynią całego zła. Powiem szczerze, że od samego początku interesowała mnie postać Amy i jej doświadczenia, a po swoistym zwrocie akcji, byłam zaskoczona, że tak łatwo dałam się oszukać. I, pomimo tego, że czytając książkę już znałam przebieg wydarzeń, to też dałam się zrobić w balona; opowieść Amy tak mnie omamiła, że nie zauważyłam kiedy wzięłam jej opowieść za pewnik. Tutaj ogromny plus dla autorki, że umiała tak poprowadzić historię Amy, że czytelnicy nie przeczuwali nadchodzącego zwrotu akcji i zamiast czuć nienawiść względem Amy, czuli empatię. Jednak wracając do filmu, postaci wykreowane przez Bena Afflecka (jako Nick Dunne; który w tym filmie pozytywnie mnie zaskoczył, nadawał się wręcz idealnie do roli Nicka i nawet potem, kiedy już dorwałam się do książki wciąż miałam przed oczami jego niepewny uśmiech) i Rosamund Pike (jako Amy Dunne; oglądając film ciągle myślałam sobie: "Boże, jaka ona jest piękna!") naprawdę idealnie wpasowują się w moje wyobrażenie bohaterów książki (nie tylko pod względem wyglądu zewnętrznego). Właściwie rzadko zdarza mi się, żeby moje wyobrażenia postaci książkowych i filmowych tak dobrze ze sobą korespondowały, tutaj jednak jest to wręcz perfekcyjne odzwierciedlenie. Jestem oczywiście pod szczególnym wrażeniem gry aktorskiej Rosamund Pike, która dotąd grała postaci drugoplanowe i jakoś nie miała okazji pokazać ogromu swojego talentu- tutaj wreszcie jej się to udało. Ben Affleck również nie ustępuje jej kroku, tak samo zresztą jak postacie drugoplanowe, szczególnie Kim Dickens jako detektyw Rhonda Boney i Carrie Coon jako Margo Dunne.


Wyżej wspomniana Carrie Coon jako Margo Dunne


i Kim Dickens jako Rhonda Boney;


Główna bohaterka, czyli Amy Dunne (w tej roli Rosamund Pike) i jej idealnie gładkie blond włosy przywodzące na myśl blondynki Hitchcocka, przez cały film były obiektem mojego zachwytu



Ben Affleck jako Nick Dunne



i jego specyficzny uśmiech, o którym wspominałam wcześniej;

Wszystkie te elementy wyżej przeze mnie opisane składają się na rewelacyjne dzieło filmowe, które jest moim niekwestionowanym faworytem spośród thrillerów, jednak nie byłoby go, gdyby nie książka Gillian Flynn.

Jest upalny letni poranek, a Nick i Amy Dunne obchodzą właśnie piątą rocznicę ślubu. Jednak nim zdążą ją uczcić, mądra i piękna Amy znika z ich wielkiego domu nad rzeką Missisipi. Podejrzenia padają na męża. Nick coraz więcej kłamie i szokuje niewłaściwym zachowaniem. Najwyraźniej coś kręci i bez wątpienia ma w sobie wiele goryczy – ale czy rzeczywiście jest zabójcą? Z siostrą Margo u boku próbuje udowodnić swoją niewinność. Jednak jeśli Nick nie popełnił zbrodni, gdzie w takim razie podziewa się jego cudowna żona?

Cała historia przedstawia losy pewnego małżeństwa: Amy i Nicka Dunne'ów. Nie jest to jednak zwyczajne małżeństwo. W tym małżeństwie źle się dzieje, a Amy i Nick na pierwszy rzut oka wydają się wcale do siebie nie pasować. Ona- diablo inteligentna, nadzwyczajna, bogata dziewczyna z dobrego domu; on- skromny, zakompleksiony, odrobinę dziecinny facet z prowincji. Nie dziwota, że po kilku latach coś między nimi pęka. Coś znika bezpowrotnie. Coś się kończy. Jednak coś zaczyna. I tym czymś jest obopólna nienawiść, wzajemne znudzenie, które prowadzi do strasznych wydarzeń. Obie strony tak bardzo się nie znoszą, że pragną sobie wzajemnie zaszkodzić. Kończy się na tym, że ani on, ani ona nie pozostają bez winy. Każdy z partnerów ma na swoim koncie grzeszki, każdy w inny sposób przyczynił się do nieodwracalnych zniszczeń tego, co między nimi było. Jedno jest pewne: oboje są siebie warci i tak od siebie uzależnieni, że pomimo okropności, jakie przeszli, nie mogą bez siebie żyć.
Autorka przedstawia w swojej książce etapy rozwoju związku, dodając do niego szczyptę toksyczności i chorobliwej zależności. Nie szczędzi też trafnych uwag na temat życia we dwoje, które na pewno na długo zostaną w waszej pamięci. Głęboko wnika w umysły bohaterów i analizując je, stara się udzielić nam odpowiedzi na pytanie, które pada z ust samego Nicka: "Co sobie zrobiliśmy?". Bada każde wydarzenie, które miało wpływ na rozpad tak, wydawałoby się, idealnego związku. I w te wnikliwe psychologiczne badanie angażuje również nas, czytelników.

Najbardziej zaskoczyło mnie w tej książce to, że jest ona tak... PRAWDZIWA. Wszystkie wydarzenia i sytuacje (mimo że w książce opisane w trochę przerysowany sposób) znajdują odzwierciedlenie w rzeczywistym świecie, w relacjach damsko-męskich. Wielu pewnie powie, że książka skutecznie odpycha ludzi od instytucji małżeństwa, lecz mnie książka do małżeństwa nie zraziła, bo mój stosunek do niego jest ciągle taki sam (a właściwie jego brak, bo nigdy zamężna nie byłam i nie mam zamiaru być). Lecz niektóre sytuacje pomiędzy bohaterami tak oddziałują na wyobraźnię, że po głowie zaczynają krążyć myśli, że może lepiej zostać singlem. Z drugiej strony, będąc singlem na pewno nie dane nam będzie doświadczyć takiego dreszczyku emocji, jakim obdarza się para bohaterów Zaginionej dziewczyny. Może jednak najlepszym wyjściem będzie zostanie singlem i przeczytanie książki? Po tej lekturze już niczego nie można być pewnym.

Wstyd się przyznać, ale mimo wszystko to właśnie Amy darzyłam największym... szacunkiem (chciałam napisać sympatią, ale nie jestem do końca pewna czy aby na pewno to była sympatia). Może wynika to z faktu, że jestem kobietą i dlatego zawsze będę trzymać stronę kobiet, a może ze sposobu przedstawienia postaci przez autorkę, która chciała, byśmy usprawiedliwiali zachowanie Amy licznymi występkami jej męża.
Nick sam opisywał siebie jako "nieudacznika" i taki w rzeczywistości był. Według mnie, w porównaniu do Amy, wypada blado. Autorka tak poprowadziła opowieść, żeby mimo karygodnych zachowań Amy, cała wina i tak spadła na Nicka, który przecież zdradzał, nie doceniał żony i nie starał się podtrzymać odpowiedniej temperatury w małżeństwie. Cóż, niestety znów mąż obrywa najbardziej.
Pochłaniając książkę strona po stronie i z ogromnym zainteresowaniem wczytując się w zapiski Amy (tę część czytałam z wypiekami na twarzy) czasem wręcz nie mogłam uwierzyć jak wiele mnie z nią łączy; te same zachowania, te same myśli, nawet takie pierdółki jak ulubione kwiaty (storczyki- informacja dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą :p). Może zauważyłam tak dużo podobieństw między mną a Amy z prostego powodu- bo sama prowadzę pamiętnik. Chociaż mówiąc o podobieństwach nie mam na myśli samego stylu pisania. Kiedy tak czytałam i wciąż wyłapywałam nowe rzeczy łączące mnie i główną bohaterkę, w końcu pomyślałam o sobie, że:

a) jestem typową kobietą z typowymi kobiecymi schizami i przemyśleniami, które zostały tak dokładnie przez Flynn opisane,
b) jestem psycholką, socjopatką i byłabym zdolna do takich samych, okrutnych czynów względem osoby, na której się zawiodłam, jednak nie byłabym aż tak błyskotliwa i pewnie od razu bym wpadła,
c) jestem nienormalna, że imponuje mi kryminalistka i że się utożsamiam z fikcyjną postacią.

Odpowiedź: B.

Quiz oczywiście w stylu Amy, a raczej bardziej w stylu Gillian, bo w końcu to ona jest pomysłodawczynią całej historii, jak również postaci Amy. I mam wrażenie, że w Amy wlała ona wszystko to, co my, kobiety, mamy najgorsze: ciągłe analizowanie sytuacji, każdego drobnego szczegółu, próbowanie na siłę dostosować innych do siebie i swoich wyobrażeń, a także egoizm i widzenie tylko czubka własnego nosa. Nie wspominając już o hipokryzji i paranoi. Czytając tę pozycję ma się wrażenie, że autorka trzyma stronę kobiet, choć bardzo stara się wybielić Nicka. Jakby w zamyśle miała napisanie książki przeciwnej mężczyznom, ale w ostatniej chwili jednak zmieniła zdanie. Końcówka historii jednak nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają swoje za uszami i nikt nie pozostaje krystalicznie czysty.

Dzieło Flynn zachwyca nie tylko treścią, ale i formą. Dwutorowa narracja, a także zapiski w dzienniku Amy to naprawdę udany zabieg autorki, pozwalający nam poznać ten związek z obu perspektyw: męskiej i żeńskiej. Do tego naprawdę zacne komentarze bohaterów, trafne riposty, a także przerywniki w postaci quizów Amy dodają książce rozmachu. Podzielona jest w taki sposób, że nie można się nudzić czytając ją, bo nawet gdy już zaczynamy skupiać się na punkcie widzenia Nicka, nagle mamy zupełne inne spojrzenie Amy. Poza tym naprawdę ciekawy język, kreatywne opisy i celne spostrzeżenia autorki co do związków. Nic, tylko czytać.

Tak więc książka po przeczytaniu zostawiła po sobie wiele myśli i wskazówek na temat związków (które są już zakotwiczone w mózgu), ale w szczególności chęć, by przeczytać ją ponownie, przeanalizować i wypisać najlepsze cytaty (a ich co niemiara). I wiecie co? Chyba tak zrobię.

Ale chwileczkę! Zanim zacznę ponowną przygodę z lekturą, zamieszczę jeszcze jeden z cytatów, który pokochałam od pierwszego...hmm... przeczytania? Oto i on:

Sen jest jak kot- przychodzi tylko wtedy, kiedy go ignorujesz.


(na koniec coś dla wtajemniczonych, czyli dla tych, którzy czytali)
Z ręką na sercu przyznaję: byłam fajną laską.
Ale to już przeszłość.



Komentarze

  1. Wpis o Zaginionej dziewczynie hmm... lepiej późno niż później ;) Będzie krótki wpis - ogólnie mam dość podobne zdanie, bardzo lubię zarówno książkę i film. To jest ten rzadki przypadek gdzie nie wiadomo co jest lepsze! To że Ben będzie strzałem w dziesiątkę do roli Nicka wiedziałem od samego początku, w końcu przeżył podobną nagonkę ze strony mediów na własnej skórze (i Batmanem też będzie zejeb***, wspomnicie moje słowa). Co do Rosamund Pike, to miała ona już kilka pierwszoplanowych ról na swoim koncie (tak tak, czepiam się ;)). Pytanie mam tylko, o jakie przerysowane sytuacje chodzi? A to, że najbardziej kobiety kibicują Amy to akurat mnie nie dziwi. Dziwi mnie natomiast ostatni fragment wpisu... naprawdę? A kiedy to było, przed frytkami czy zanim dinozaury chodziły po Ziemi?;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja wiem czy tak późno? On już sobie tutaj wisi prawie miesiąc :p

      Chodzi mi o ogólnie o całą tę sytuację, sposób, w jaki Amy pokazała Nickowi, że jednak są dla siebie stworzeni i nie dają sobie rady żyjąc osobno. Nie chcę tutaj spojlerować, ale Amy naprawdę błyskotliwie to wszystko rozegrała, a co raczej w rzeczywistości nie miałoby prawa się udać. Właściwie to cały ich związek jest lekko przerysowany, ale o to właśnie autorce chodziło, w końcu im bardziej patologiczny i dziwny związek, tym ciekawsza historia.

      Poza tym wiesz, ja aż takim znawcą kina jak ty nie jestem, więc mogę się mylić, ale dobrze, że zwróciłeś na to uwagę, widocznie muszę się doszkolić :)

      I cieszę się, że w tym przypadku mamy podobne zdanie, chociaż jednocześnie trochę żałuję, bo lubię sobie trochę z tobą podyskutować :p

      Mój drogi, zanim się poznaliśmy, właśnie wtedy :p

      Usuń
  2. O wiele bardziej podobała mi się książka. Przede wszystkim nie odpowiadała mi obsada aktorska, a ciężko mi się ogląda, jak ktoś mi nie pasuje do roli albo kiedy go nie lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się z Tobą nie zgodzić, mnie też często się zdarza, że nie lubię jakiegoś filmu ze względu na zły dobór aktorów. Tym razem jednak zaczęłam od filmu, który mi się spodobał i dlatego później sięgnęłam po książkę. Gdyby było inaczej i film by mi nie podszedł, to książki także bym nie przeczytała. Jednak w tym wypadku zarówno film jak i książka lądują na liście moich ulubionych :)

      Usuń
  3. Nie czytałam tej książki, ani nie widziałam filmu, muszę to szybko nadrobić ;)
    Pozdrawiam! http://literacki-wszechswiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie nie czekaj, tylko atakuj, bo warto! :)

      Usuń
  4. U mnie kolejność również trochę zawiodła i zaczęłam od filmu, ale muszę przyznać, że obie formy - zarówno film jak i książka - były genialne i dopracowane! Wstrząsająca i wciągająca historia.
    Justyna z livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle