Wieczorne pisanie o rzeczach ważnych i mniej ważnych

Gnijąc tutaj już dobre 20 min, wpatrując się tępym wzrokiem w ekran i czytając stare posty, wciąż w kółko zadaję sobie to samo pytanie: po co tu jestem? Zaraz po nim nasuwa się kolejne: po co to wszystko? Sama nie wiem jak się tutaj znalazłam. Ostatnio omijam to miejsce szerokim łukiem, jakbym się go kompletnie wyrzekła, jak matka wyrzeka się dziecka, które ją rozczarowało. Które nie spełniło oczekiwań. Jednak pewien impuls kazał mi dzisiaj tutaj wejść i zmusił do kliknięcia przycisku NOWY POST, który już od dawna wisiał nieużywany. Kiedy zobaczyłam białą, niezapisaną przestrzeń byłam bliska ucieczki, ale nie dałam się tak łatwo pokonać tym tchórzliwym myślom. Zaczęłam pisać, a pierwsze zapisane słowo spowodowało lawinę następnych.

Podnosząc wzrok znad komputera spoglądam zmęczonymi oczami na otaczające mnie cztery ściany i dochodzę do wniosku, że wszystko straciło ten blask, stało się szare, wyblakłe... Jakby ktoś nade mną wyssał kolory przez słomkę, a świat, który znałam, stał się obcy, tak bardzo odległy. Właściwie najgorszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła to to, że zgubiłam gdzieś moją wyobraźnię. Opiekuńcze duchy opuściły mnie, chochliki przestały się ze mną bawić, a wizje i złudzenia optyczne nachodzące mnie czasem znienacka, całkowicie odpuściły, rozpłynęły się jak we mgle. Pamiętacie może, jak byliście dziećmi i nawet zwykły kawałek drewna wydawał Wam się najlepszym przedmiotem zabaw? A potem nagle dorośliście i cała wyobraźnia uleciała, uciekła przed pojawiającymi się nowymi obowiązkami, codziennym pędem, szarością dnia, potworami zwanymi kolejno ODPOWIEDZIALNOŚĆ i RUTYNA, które są największym zagrożeniem dla wyobraźni. Jestem pewna, że duża część z Was bardzo dobrze zna to uczucie. Tak samo czuję się ja teraz. Teraz, kiedy zamykam oczy, nie widzę już postaci z bajek, widzę tylko swoje porażki. Cały ten magiczny świat uleciał z mojej głowy. Zostawił mnie samą. Przypomniała mi się właśnie niedawno oglądana przeze mnie animacja W głowie się nie mieści (przy okazji polecam) i zwizualizowałam sobie swój własny mózg od środka. I ja też nie znalazłam w nim Radości. Właśnie się użalam, zauważyliście? Ale mam to gdzieś. Użalanie się to ostatnio moje ulubione zajęcie. Użalam się rano, użalam się wieczorem, głównie wieczorem. Co ma takiego w sobie wieczór, że wtedy przychodzą do głowy jednocześnie najlepsze i najgorsze myśli? Teraz też jest wieczór. Dokładnie 22:56. Godzina użalania się właśnie wybiła.

Tak naprawdę wchodząc tutaj dzisiaj byłam pewna, że nie wykrzesam z siebie ani jednego słowa, że utraciłam już tę iskrę, ten osobisty styl pisania. Podobnie jak samą frajdę z pisania bloga. Wprawdzie zawsze wykazywałam tendencję do pisania pamiętnika lub dziennika, lecz ostatnio jakoś mnie ona opuściła. Nie chcę jednak podzielić losu osób, które nagle, bez zapowiedzi, zostawiają bloga zawieszonego w sieci, pomiędzy nicością a długim wyczekiwaniem czytelników na nowy wpis. Musicie wiedzieć, że nawet jeśli nie bywam tutaj często, to nigdy tego bloga nie zostawię, bo zbytnio się do niego przywiązałam. W przypływie emocji mogę go przenieść na inny adres albo zaprzestać pisania, ale nigdy go nie zostawię. Zawsze będę tutaj wpadać, nawet jako anonimowy czytelnik, tylko po to, by przypomnieć sobie minione chwile, przypomnieć sobie jaka byłam. Czasem kiedy natrafię na stare pamiętniki, to przepełnia mnie wstyd i zażenowanie, jednak zaraz potem zdaję sobie sprawę, że przecież to także część mnie i dowód na to, że się zmieniam, dojrzewam. Podobnie jest z blogiem.

To nie są dobre czasy dla uczuciowych ludzi. Ostatnio takie stwierdzenie dotarło do moich uszu niepostrzeżenie i spowodowało chęć dłuższego zastanowienia się nad tematem. Obecnie ludzie kierujący się emocjami postrzegani są jako słabi, jako odpadki systemu, błędy na taśmie produkcyjnej. I nie mówię tu bynajmniej o beksach czy rozhisteryzowanych pannach. Zaczyna to powoli przypominać społeczeństwo jak z filmu sci-fi, społeczeństwo robotów o twardych jak skała twarzach (podobnie jak w pewnym filmie z Nicole Kidman i Danielem Craigiem, niestety nie pamiętam tytułu). Emocje są często wypierane, żeby zachować twarz, nie zostać odrzuconym. Ludzie tłumią je w sobie, żeby wciąż być na topie, żeby ukryć prawdziwe ja. Wszystko spowodowane jest tym, że media kreują obraz perfekcyjnej matki, żony, pracownicy i gospodyni jednocześnie. Właściwie to samo tyczy się facetów: masz być wysportowany, umieć gotować, dobrze zarabiać i mówić płynnie w co najmniej 4 językach obcych. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy to wszystko jest możliwe do zrobienia w jednym i tym samym czasie? Czy naprawdę już nie możemy sobie pozwolić na chwilę odpoczynku, nie możemy przez chwilę być ludźmi, ze swoimi własnymi emocjami i słabościami? Nie. My wciąż musimy pędzić do przodu. Musimy być idealni, choć to niemożliwe. Obecnie nie ma miejsca na pokazywanie emocji takich jak smutek, strach czy znudzenie. NIE- mówią kobiety z rozepchanymi botoksem twarzami w telewizji śniadaniowej, które nagle są ekspertkami od wszystkiego i myślą, że jeśli co drugie słowo powiedzą po angielsku to będą postrzegane jako mądre i obeznane w świecie- NIE, musisz być taka na topie, you know, ambitna i silna, nie możesz pokazywać po sobie, że jest ci źle, because wrażliwcy i skromnisie sobie nie radzą, nic w życiu nie osiągają. Właśnie taki podejście zaciska nam pętlę na szyi. I wpłynęło też na mnie. Czy kiedykolwiek zatrzymaliście się w środku rozpędzonego i hałaśliwego miasta i pomyśleliście po co tak gnacie wciąż szybciej i szybciej? Czy zdaliście sobie wtedy sprawę, że ten ciągły pęd przybliża Was nie do upragnionego celu, ale do śmierci? Ja też zbyt szybko biegłam, zbyt szybko chcę wszystko osiągnąć. Chciałam być idealna pod każdym względem. Być dobrą studentką, ciekawą osobą, a przy tym utalentowaną fotograf i świetną kumpelą jednocześnie. Powoli jednak dochodzę do wniosku, że tego zrobić się nie da. A to, że tego wymaga współczesny świat, to jego sprawa. I ludzi, którzy sami zakładają sobie pętlę na szyję próbując stać się robotami. Ja nie chcę taka być. Dlatego znów staram się szukać przyjemności w życiu, nawet tak prostych jak kawa z mlekiem na powitanie dnia. I już nie biegnę, ale stawiam powoli pierwsze kroki w stronę sukcesu, jak małe dziecko stawia pierwsze kroki w stronę dorosłości. A co najważniejsze, nie próbuję każdemu udowodnić, że jestem inteligentna i warta uwagi. Zbyt wiele wysiłku mnie to kosztuje, a wysiłek ten i tak w większości idzie na marne. I nie wstydzę się okazywać emocji, nie wstydzę się być normalna. Moja twarz jest jak otwarta księga, której już nie chcę zasłaniać okładką z napisem PERFEKCYJNA.

Życie jest jak teatr, a my jesteśmy aktorami. Ja na razie dopiero uczę się roli na pamięć, ale już niedługo wyjdę na scenę i w blasku reflektorów wypowiem głosem pewnym i donośnym swoją kwestię.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć