Co u mnie słychać? part. 1

Wiecie, że kiedy tylko ktoś znajomy (lub nieznajomy) zada mi wszystkim znane (czasem aż zanadto) pytanie, pt. co słychać? zazwyczaj zamiast zacząć opowiadać o tym, co ostatnio mnie spotkało, ja jako odpowiedź rzucam tytuł piosenki, której akurat słucham.
Po tego typu odpowiedzi oczom moim ukazuje się nieco zdziwiona fizis mojego rozmówcy. Ale co w tym dziwnego? W końcu nie pyta co czuć ani co widać, tylko co słychać, a słychać u mnie zazwyczaj dużo (muzyki). Ponieważ nie zwykłam opowiadać o swoim życiu prywatnym (nie lubię się tym dzielić z innymi, poza tym- CZYM tu się dzielić- przecież nudziara ze mnie straszna) i zamiast wykręcać się jakąś głupią, acz przyziemną i atrakcyjną dla pytającego odpowiedzią (bo przecież nikogo tak naprawdę nie obchodzi, co u ciebie słychać, jest to tylko jakiś wstęp do konkretnej rozmowy, żeby podłapać jakiś temat, który można później pociągnąć) wolę krótko, acz wyraźnie zakomunikować, że słychać u mnie właśnie taki, a nie inny typ muzyki. Z reguły zaskoczenie drugiej strony wynika głównie z faktu, że większość osób, z którymi rozmawiam na co dzień, nie zna piosenek, które w danej chwili mają dla mnie szczególną wartość- jako słuchacz głównie indie, synthwave i alternatywy w porównaniu z takim zwyczajnym słuchaczem radiowych hitów nie mam łatwo. Dlatego też, kiedy tylko zauważę na twarzy takiej osoby konsternację pomieszaną z jedną wielką niewiadomą, zazwyczaj albo tłumaczę, (jeśli mam czas i ochotę) że to tylko tytuł piosenki lub od razu, bez zawahania przechodzę do typowej wymiany zdań i mówię: w porządku, a u ciebie? Tekst ten mimo, że zużyty do granic możliwości i w większości przypadków nieprawdziwy, to jednak rozmówcy dobrze znany i bezpieczny. Nie gwarantuje on tylko jednego: że tego typu konwersacja stanie się wartościowa i i satysfakcjonująca, wręcz przeciwnie- zakończy się szybko i bezboleśnie, ale przecież nikomu nie zależy na tym, żeby posłuchać o problemach drugiej osoby, ani tym bardziej opowiadać o swoich, wystarczy, że z grzeczności zapyta: "co słychać?" i usłyszy krótkie "w porządku". No i w porządku, jeśli w ten sposób rozmawiasz z kimś, z kim niewiele masz wspólnego, gorzej, gdy taka rozmowa rozwinie się w gronie bliskich ci osób. Wtedy nie pozostaje ci nic innego, jak: a) znaleźć sobie inne towarzystwo, b) próbować ratować więź, która z różnych przyczyn osłabła, c) rzucić jakimś sucharem i czekać, a nuż ta druga osoba załapie. Cóż, sucharów opowiadać nie umiem, nie lubię też pustych i nieszczerych rozmów, więc może właśnie dlatego na pytanie "co słychać?" odpowiadam tytułem piosenki i liczę na to, że druga osoba wykaże choć odrobinę zainteresowania tym, co powiedziałam i zamiast nudnej, powtarzalnej rozmowy, wywiąże się jakaś dyskusja na tematy związane z muzyką właśnie.

Rozkmina wyszła spora, po młodzieżowemu mówiąc (ja już chyba do młodzieży się nie zaliczam, jakby to powiedział Linda: ty stara d... jesteś) i natchnęła do stworzenia tego wpisu. Jako że muzyka w moim życiu zajmuje szczególne miejsce i bardzo wiele różnych utworów się u mnie przewija (i to dosłownie), dlaczego więc nie zrobić z tego jakiegoś cyklu, który pojawiałby się w jakichś bardziej lub mniej regularnych odstępach? (w moim przypadku raczej mniej, bo regularność to nie jest moja mocna strona). Jako że jestem osobą, która jak już sobie coś postanowi, to musi to zrobić (albo chociaż spróbować), to dzisiaj właśnie przecinam czerwoną wstęgę i rozpoczynam cykl Co u mnie słychać?- czyli zestawienie kilku piosenek, które ostatnimi czasy wybrzmiewają w moich słuchawkach. 

1. Jarryd James- Do you remember?



Jako pierwsza leci piosenka, która, jak to zwykle u mnie bywa, bardzo dobrze oddaje klimat mojej obecnej sytuacji w życiu prywatnym. Do you remember me? Tak, często sobie zadaję ostatnio to pytanie. Czasem dalej nie wierzę, że to mogło się stać. W moich snach nadal wszystko jest po staremu. Ciągle łapię się na tym, że mam nadzieję, że niedługo się spotkamy i tak jak zawsze, będziemy się razem śmiać, rozmawiać o serialach i grać w planszówki popijając wino. Boję się, że ta znajomość zatrze się jak cała masa innych, że z czasem o sobie zapomnimy. Wspomnienia wspólnych chwil często do mnie wracają późną nocą i choć sprawiają ból, ja nie chcę ich wyrzucić z głowy. Bo to jedyna rzecz, która mi pozostała. Jestem zła. Zła, że tak się to skończyło. Zła, że nic nie mogłam zrobić. Czy kiedy to wszystko się ułoży, będziesz o mnie pamiętać?

2. Billie Eilish- Bellyache



Billie Eilish ze swoim utworem Bellyache pojawia się u mnie zazwyczaj, kiedy czuję, że ludzie, którym zaufałam, w jakiś sposób mnie zawiedli. Tak było w czerwcu, jakieś dwa lata temu, kiedy podobno byłam "the saddest girl ever", choć ja tak siebie nie postrzegałam. Owszem, było ciężko, ale z drugiej strony czułam ulgę. A dla takiej ulgi chyba warto trochę się pomęczyć, prawda? Moja stuprocentowa ulga miała przyjść dopiero kilka miesięcy później, ale okres, w którym słuchałam Bellyache był jak ogromny krok do oczyszczenia. Czasem tylko powtarzałam sobie where's my mind? jakbym chciała usprawiedliwić swoje niepodjęte decyzje. W końcu jednak nadszedł czas, kiedy powiedziałam my V is for Vendetta i tak jak Guy Fawkes, spaliłam za sobą mosty, niesiona żądzą zemsty.

3.  Maty Noyes- Say it to my face



Do Maty powróciłam po krótkiej przerwie, co właściwie wyszło mi na dobre, bo teraz, kiedy słucham powyższej piosenki bez trudu mogę przypomnieć sobie związane z nią wspomnienia. A wspomnień tych jest wiele, w większości przyjemnych. Maty bowiem gościła u mnie na przełomie marca i kwietnia, kiedy to wszystko miało zmienić się na lepsze. Była ze mną podczas Wielkanocy, kiedy to tworzyłam ten wpis i upajałam się tym, co nowe i nieznane. W powietrzu czuć było już wiosnę, a razem z nią pojawiły się w moim życiu nowe wyzwania. Początkowo czułam się niepewnie, nie chciałam w to brnąć, bo wiedziałam, że w ten sposób złamię daną sobie obietnicę, jednak czy da się żyć myśląc tylko racjonalnie? Dałam się więc porwać wielkiej fali i postawiłam wszystko na jedną kartę. Nie chciałam niczego żałować i... nie żałuję, bo lepiej być nie mogło. Tak więc wracając do Say it to my face wracam do tego cudownego czasu, kiedy nic nie było jeszcze pewne, ale tak kolorowe i prawdziwe, że nie mogło się nie udać.

4. Męskie Granie Orkiestra- Co tak wyje?




Piosenka najmłodsza stażem na mojej playliście, za to przesłuchana już tyle razy, że aż dziw, że jeszcze nie jęczy z przemęczenia. Nie jestem fanką polskiego hip-hopu, rapu (wyjdę na ignorantkę, ale do tej pory nie wiem, jaka jest między nimi różnica), a słowo "Łona" kojarzy mi się głównie z potocznym i gwarowym określeniem kobiety. Tak, biję się w pierś i przepraszam, jeśli uraziłam jakiegoś fana Łony, ale tak jak już wspomniałam, jeśli chodzi o hip-hop, to jestem totalnie w tyle. Myślicie sobie pewnie: ale o czym ona gada? No właśnie, pora na wyjaśnienia. Otóż Co tak wyje? to nic innego jak cover utworu Łony i Webera, zrobiony w soczystym, rockowym stylu, wyśpiewany przez Dawida Podsiadło i Krzysztofa Zalewskiego i zaprezentowany podczas corocznej trasy koncertowej pod nazwą Męskie Granie. Popieram tą inicjatywę całą sobą i mam zamiar sama kiedyś dać się na taki koncert namówić, na razie jednak pozostaje mi tylko wsłuchiwanie się w utwory z albumu Męskie Granie 2018. To właśnie Co tak wyje? jest jednym z moich ulubionych, głównie ze względu na tekst (tu ukłon w stronę Łony oczywiście), który w sarkastyczny sposób przedstawia podróż (a może nawet i życie) pierwszej klasy, no i rockową aranżację, która jest wizytówką serii koncertów pod patronatem marki Żywiec. Rytm piosenki pobudza mnie do działania i bardzo dobrze dogaduje się z moją naturą buntownika, więc pozostanie kompanem moich wieczornych sesji muzycznych jeszcze długo.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć