Prawie jak w szkole, czyli usprawiedliwienie nieobecności



Sporo czasu minęło od mojej ostatniej wizyty tutaj. Po tak długiej nieobecności z mojej strony, pewnie niejedno z Was już dawno zrezygnowało z odwiedzania tego miejsca, tym samym opuszczając je na dobre, gdy po raz kolejny zawitaliście na tę stronę i jedyne co zobaczyliście, to poprzedni post, dawno już przez Was przeczytany i oglądany po kilkanaście razy.
Nudy, prawda? Po co tracić czas na bloga, na którym nic się nie dzieje, skoro można robić tyle innych, ciekawszych rzeczy i przeglądać tyle ciekawszych stron! Ale wiecie co Wam powiem? Wcale się Wam nie dziwię! Sama znam to uczucie głębokiego rozczarowania, kiedy odwiedzam moje ulubione strony internetowe z nadzieją zobaczenia czegoś nowego, a od progu witają mnie te same, oglądane po tysiąckroć posty. Niestety, dosyć ciężko jest się przyznać, ale popełniłam ten sam błąd, co wielu innych blogerów, którym brakuje determinacji w dodawaniu kolejnych postów. Nie, co ja w ogóle mówię, nie! Nie brakowało mi determinacji, nie brakowało mi pomysłów, brakowało mi CZASU. Tak, czasu. Mówiąc to, nie chcę, żebyście pomyśleli sobie, że nic dla mnie nie znaczycie i tak zwyczajnie Was olałam, ale po prostu czasem trzeba zrezygnować z pewnych spraw na rzecz innych, trochę ważniejszych. Poza tym, musiałam uporać się z niektórymi kwestiami raczej natury duchowej, o których lepiej już nie wspominać, bo to wciąż jeszcze dość delikatna strefa. Hm, chciałabym powiedzieć, że wszystko powoli zaczyna się układać, ale powtarzałam to już tyle razy, że wręcz boję się zrobić to po raz kolejny, żeby nie zadziałało w odwrotną stronę. Tak czy inaczej, wracam dzisiaj do Was z "podkulonym ogonem" i spuszczoną głową i liczę na Waszą wyrozumiałość. Sami przecież wiecie, że w życiu każdego człowieka raz na jakiś czas zdarzają się rzeczy, które wywracają cały jego dotychczasowy światopogląd do góry nogami. Czasami trzeba odpowiedzieć sobie na pytania, na które nikt oprócz nas nie jest w stanie udzielić odpowiedzi. Trzeba wyznaczyć sobie pewne priorytety, znaleźć ścieżkę, która przeznaczona jest tylko dla nas i którą chcemy podążać, nie zważając na konsekwencje. Przychodzi taki okres, w którym chcemy wreszcie żyć tak, żeby później, u kresu naszego istnienia nie pomyśleć "żałuję". I ja właśnie zaczynam tak żyć. Biorę życie garściami, zachłystuję się każdą jego częścią, spijam każdą kroplę dobrego humoru i bezczelnie chwytam każdą szansę, jaką daje mi los. Codziennie rano dziękuję za to, że mogę na nowo odkrywać świat. Codziennie staram się myśleć o tym, co dobrego może mnie jeszcze spotkać. Nie marnuję żadnej chwili, wręcz przeciwnie, staram się wycisnąć z niej jak najwięcej. Robię to, co dla mnie ma znaczenie, nie interesuje mnie zdanie innych. To moje życie, tylko ja mogę nim kierować. Każdy żyje na własny rachunek i nikt nie ma prawa ingerować w nasze życie. Przypomnijcie sobie moje słowa, kiedy po raz kolejny zrobicie coś przeciwko sobie tylko po to, żeby zaimponować innym. Pomyślcie tylko, jaki to ma sens? Życie jest za krótkie na ciągłe porównywanie się do innych. Zrób coś po swojemu! Boisz się? Czego? Co tak naprawdę nas ogranicza? Otóż nikt inny jak my SAMI. Uwierzcie mi, strach ma wielkie oczy, a większość rzeczy, których się boimy są tak naprawdę banalnie łatwe. W większości przypadków nasz strach wynika z braku obycia. Kiedy robimy coś pierwszy raz, naturalne jest, że odczuwamy niepokój. Masa pytań kotłuje się w naszych głowach: a jeśli coś pójdzie nie tak? A jeśli mi się nie uda? A jeśli...? Tylko dlaczego masz nie spróbować? Bo boisz się przegranej, boisz się reakcji innych, boisz się o swoją reputację? A może po zrobieniu tego odmieni się całe twoje dotychczasowe życie? Może dostaniesz dodatkową szansę i uda Ci się spełnić swoje marzenia? To tylko twoje życie i tylko TY masz prawo przeżyć je tak, jak tylko chcesz. Zrozum to wreszcie i zacznij robić to, na co TY masz ochotę! Nie bójmy się żyć, bo życie jest nie po to, żeby je zmarnować, ale po to, żeby wykorzystać je najmocniej jak potrafimy.

Sami widzicie, ostatnio mam tak ogromny apetyt na życie, że sama się sobie dziwię. Kto by pomyślał: dziewczyna, która zawsze była "masochistką psychiczną" i która ciągle odczuwała Weltschmerz, nagle zamieniła się w wielbicielkę życia! Nie uważacie, że coś ze mną nie tak? Może ktoś wkradł się na moje konto i teraz podaje się za mnie? Może ktoś przejął mojego bloga? Może...?  Spokojnie, żartuję! Zapewniam, że to wciąż ja, zwyczajna, normalna Grejs, może tylko trochę odmieniona i inaczej patrząca na świat. A teraz bardziej na poważnie: nigdy nie wiemy jak dalej potoczy się nasze życie i jak bardzo może się ono zmienić pod wpływem pewnych nieoczekiwanych zdarzeń. Czasem trzeba poczuć gorycz życia, żeby zrozumieć, jakie jest ono słodkie.

Tym nieco kuriozalnym stwierdzeniem kończę pierwszą część mojego wpisu, czyli mój filozoficzny wywód, w którym, jak pewnie zauważyliście, nadużywam słowa "życie". Znowu Was nudzę, prawda? ;) Tak, tak, wiem, oczywiście, macie rację, mniej gadania, więcej roboty. Normalnie powiedziałabym, że na wszystko przyjdzie czas i "czego nie musisz robić dzisiaj, zrób jutro", ale ostatnio wzięłam się w garść i... na początku maja udało mi się wykonać parę zdjęć, które, krótko mówiąc, rozpaliły we mnie ochotę na więcej. Spytacie pewnie, czemu dopiero teraz je dodaję? Już tłumaczę. Zaliczenia, praktyki, egzaminy- mówi Wam to coś? Pewnie wielu z Was tak, a tym, którym nie, to... możecie być pewni, że już niedługo zrozumiecie, jeśli tylko wybierzecie się na studia:) Poza tym, jednak trochę czasu zajmuje sama obróbka zdjęć. A teraz parę słów na temat samych zdjęć: wykonane w domu, przy świetle naturalnym, jedynym doświetleniem była srebrna blenda (z którą nieźle się nagimnastykowałam!) z lewej strony. Tło- żółty kawałek pustej ściany. Stylizacja: koronkowy, czarny gorset, kupiony kiedyś na przecenie, pozłacany naszyjnik (własność mojej siostry, która nie pozwala mi go nawet dotknąć, a dla mnie jest nieziemski!), długa spódnica w czarno- białe pasy (New Yorker). Fryzura + makijaż: oj muszę przyznać, że mimo iż fryzura wygląda niepozornie, to trochę się nad nią namęczyłam, bo:

1) na początku miały to być po prostu mokre, luźno puszczone włosy, ale...

2) Grejs musiała trochę pokombinować i utrudnić sobie życie, robiąc fale u dołu i mały "zawijas" z grzywki (wszystko za pomocą prostownicy!) + spinając wszystko z boku i umieszczając na głowie opaskę ze złotymi kolcami. Tony zużytego lakieru, suszenie, układanie fal ... trochę to wszystko trwało. Ale opłaciło się, bo wyszło całkiem nieźle:)

3) Jeśli chodzi o makijaż, to Grejs pomalowała modelkę czarnym eyelinerem w sposób, w jaki maluje się na co dzień (oczywiście moje kreski są dużo cieńsze), usta musnęła czarną szminką (Miss Sporty, kupiona na Allegro) i wykończyła wszystko za pomocą magicznej różdżki (czytaj: łatka) w Gimpie;)

To tyle, jeśli chodzi o stylizację. Obiecuję, nie będę już mówiła o sobie w trzeciej osobie, bo pewnie też macie wrażenie, że nie jest to do końca normalne zachowanie;p Ale wracając do zdjęć: zainspirowała mnie piosenka Ellie Goulding: Black & Gold (której możecie posłuchać kilka akapitów niżej), chciałam, żeby sesja była w miarę prosta, ale jednocześnie miała w sobie siłę. Jak pewnie już zauważyliście, cała jej moc kryje się w kolorach. Z jednej strony stonowana czerń i biel, a z drugiej intensywna żółć i złoto. Dla podkreślenia efektu kolorystycznego, pobawiłam się trochę różnymi rodzajami pędzla i dodałam parę "bajerów".  Podsumowując, sesja ta była dla mnie swego rodzaju rozgrzewką przed sezonem zdjęciowym, który szykuje się dla mnie naprawdę pracowicie. Jak zwykle zrobiłam ją na szybko, bo niestety, czas mnie gonił. I goni nadal! Więc na razie żegnam się z Wami i obiecuję, że będę wpadać, jednakże do połowy czerwca musicie dać mi taryfę ulgową, ze względu na kończący się rok akademicki, ale zapewniam, że w wakacje wynagrodzę Wam moją długą nieobecność. Trzymajcie się ciepło!

PS Tak bardzo wczułam się w pisanie o sesji, że kompletnie straciłam głowę i zapomniałam powiedzieć, jak bardzo za Wami i za tym całym blogowaniem tęskniłam! Naprawdę, zdałam sobie sprawę, że powoli zaczynam uzależniać się od tego miejsca! Ale to chyba dobrze, prawda?

PS 2 Trochę zaszalałam przy obróbce ostatniego zdjęcia, nadając mu chłodniejszą kolorystykę, dlatego też odbiega ono trochę od ogólnego konceptu, ale dodaję je razem z całą sesją, żeby nie robić zbędnych podziałów.

Jak zwykle liczę na Wasze opinie, rady i komentarze dotyczące zdjęć.

Jeszcze raz trzymajcie się gorąco!
Grejs








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle