...a co mnie przy życiu trzyma

(Tytuł posta przekorny niezwykle, bo nawiązujący do poprzedniego wpisu, choć już o nieco innym charakterze)


1. Kate Bush i jej Wuthering Heights

Ile razy można słuchać jednej i tej samej piosenki?- pytają wszyscy wokół, kiedy po raz 1264695 naciskam przycisk play, a w głośnikach rozbrzmiewa 4- oktawowy sopran Kate Bush. Nie zdziwicie się pewnie jak powiem, że tej jednej, jedynej piosenki mogę słuchać bez końca. I oglądać Kate odzianą w czerwień, wykonującą niezwykłą choreografię na tle zielonych wzgórz. Ciągle zastanawiam się w jaki sposób udało się upchać tyle magii, emocji i delikatności w jednym, dość krótkim utworze? Nie mam pojęcia i jednocześnie nie umiem wyrazić słowami, jak bardzo ten utwór mnie inspiruje. W dodatku ostatnio odwiedziłam pewne miejsce, gdzie aż zaparło mi dech od wszechobecnej zieleni, a które wg mnie jest idealnym odwzorowaniem terenu pojawiającego się w teledysku i zastanawiam się bardzo mocno nad popełnieniem tam jakiejś sesji inspirowanej właśnie Wichrowymi Wzgórzami. Bo szczerze powiedziawszy piosenka to dopiero początek, gdyż dopadła mnie jakaś dziwna faza na wszystko, co związane z dziełem Emily Bronte- tak więc film już zaliczony, piosenka wciąż rozbrzmiewa w głośnikach, nadszedł czas na książkę, a potem... potem, jeśli dobrze pójdzie, na pełną sesję zdjęciową. Mówię pełną, bo na razie udało mi się stworzyć małą namiastkę czegoś większego, co w zamyśle ma przywodzić na myśl teledysk Kate Bush- jest to mój autoportret, wykonany skanerem. Tak, tak, skanerem- mówiłam przecież, że mój romans z nim nie skończy się tak szybko i że jeszcze nie raz do niego wrócę. A w klimat Wichrowych Wzgórz wpasował się wyśmienicie, imitując wodne głębiny, lub, jak kto woli, okno, do którego dobija się Cathy, wracając z zaświatów, by połączyć się na wieki ze swoją jedyną miłością. Natura odgrywa szczególną rolę w powieściach gotyckich, więc ja też postanowiłam wpleść florystyczne akcenty w moje małe dzieło, jakim jest poniższy dyptyk. Oczywiście nie mogło zabraknąć uwielbianego (i nadużywanego!) przeze mnie woalu. A więc pierwsze (sesjowe) koty za płoty, a jak dalej potoczy się moja fascynacja Wichrowymi Wzgórzami i co z tego wyniknie, dowiecie się już niedługo.




2. Perfumy Naomi Campbell

Mam pewne zboczenie, o którym jeszcze tutaj nie wspominałam, a jest nim zamiłowanie do zapachów. Jestem trochę jak Grenouille z powieści Pachnidło (recenzja TU)- wciąż tracę zmysły w poszukiwaniu zapachu idealnego. Jestem straszliwie wybredna, bo zapach, którego używam musi do mnie pasować w stu procentach. Być częścią mnie. Bo nic tak jak perfumy nie dodaje mi pewności siebie. Nic mi tak nie poprawia humoru. Nic mnie tak nie cieszy, jak ładny zapach na skórze. Przy wyborze zapachu, tak jak przy wyborze wszystkiego innego w moim życiu, muszę poczuć to znajome "klik" w głowie, które potwierdzi, że to to, że to ten jedyny i właściwy. I takie właśnie "klik" pojawiło się już dobrych kilka lat temu przy zapachu Naomi Campbell Cat Deluxe. Przez kilka kolejnych lat zakochana byłam w Calvinie Kleinie i jego "One" (właściwie to nadal jestem, a miłość do jednego zapachu nie wyklucza miłości do drugiego), aż tu znów któregoś dnia wyniuchałam gdzieś nutkę Cat Deluxe i tak się rozochociłam, że nie mogłam się powstrzymać przed kupnem tego pachnidła. Przecież ja też mam prawo do odrobiny przyjemności, prawda? (pomimo tego, że ostatnio robię wszystko, żeby się ukarać- i to mocno). Tak więc kiedy tylko spryskam się Cat Deluxe, to od razu czuję się lepiej. Czuję się znów sobą- nie tą kaleką emocjonalną, jaką obecnie się stałam, ale sobą sprzed paru lat, kiedy byłam jeszcze pełna nadziei i wiary, a nie obaw o swoją przyszłość.

3. Burze

Do niedawna bałam się burzy. Każdy najmniejszy grzmot wprowadzał mnie w stan paniki. Teraz jednak... lubię, gdy niebo pokrywają chmury w odcieniu najgłębszego granatu, tak gęste, że można by je kroić nożem, a zaraz potem pojawia się znajomy grzmot, jakby Thor dawał światu znać, że jednak istnieje, a rozbłyski rozjaśniają całą scenę. Czuję wtedy, że pogoda próbuje dopasować się do mojego aktualnego nastroju, że ja i ona to jedność. Bo w moim życiu ostatnio tylko burze, zawirowania, zachwiania i zgrzyty. A gdy pojawia się deszcz, to już w ogóle jestem w siódmym niebie... Bo często krople deszczu płyną równocześnie z łzami na moich policzkach. Ale to dobrze, to dobrze. Łzy nie są niczym złym. Często ostatnio powtarzam sobie: wypłacz się, dziewczyno, musisz to zrobić, to cię oczyści, a potem będzie już tylko lepiej. Bo przecież po każdej burzy kiedyś w końcu zaświeci słońce, prawda? Tak bardzo chcę w to wierzyć, chociaż jest coraz trudniej wykrzesać w sobie choć odrobinę wiary w cokolwiek. 

4. Jazda samochodem

Największe odprężenie ostatnimi czasy daje mi podróż samochodem, w szczególności jeśli to ja zasiadam na miejscu kierowcy. Lubię wtedy rozmyślać nad tym, co za mną, co przede mną, ale nigdy o tym co jest teraz. Zawsze większą przyjemność dawało mi wspominanie lub wyobrażanie sobie niedalekiej przyszłości niż analiza teraźniejszości. Może i ta moja skłonność do nadmiernego rozmyślania to nie jest postawa godna odpowiedzialnego kierowcy, ale po prostu nie mogę się oprzeć. I tak właśnie sobie jadąc pewnego wieczoru, słuchając Trójki (bo słucham ostatnio jak szalona, szczególnie po 19.), nagle głowę moją wypełniły tysiące pytań typu: kiedy zgubiłam całą tę swoją wyjątkowość? Kiedy stałam się taka, jak wszyscy? Kiedy przestałam używać swojej wyobraźni? I podczas jednej takiej przejażdżki nastąpiło olśnienie. Już chyba wiem, kiedy to się stało. I najwyższy czas odciąć się od wszystkiego, co hamuje moją wewnętrzną potrzebę tworzenia, co tłumi moje wyobrażenia w zarodku, co sprawia, że mój umysł pracuje jednotorowo. Ktoś w końcu musi pokazać, że ma jaja i podjąć konkretną decyzję. Nawet jeśli będzie to jedna z najbardziej trudnych decyzji w moim życiu, to tylko ja muszę ją podjąć, bo tylko ja będę z nią żyć.

5. Muzyka z lat 80. i nowy album Paramore

Nie potrafię już słuchać muzyki, którą znałam i kochałam. Nie potrafię słuchać swoich ukochanych ballad, bo przywołują za dużo wspomnień. A wspomnienia bolą. Dlatego na zdrowie wychodzi mi tylko słuchanie muzyki z lat 80. (głównie Nik Kershaw, Eurythmics, Talk Talk, Foreigner czy Tears for Fears) oraz nowego albumu Paramore. Muzyka z lat 80. ma to do siebie, że zawsze wprawia mnie w dobry nastrój, a Paramore już nie raz uratowało mi skórę, podniosło na duchu, kiedy było najgorzej. Poza tym uważam, że ich najnowszy album jest naprawdę świetny, bo sięgnęli po brzmienia kojarzące się z latami 80/90' i mimo, że płyta bardziej zmierza w stronę pop, to bardzo wpasowuje się w mój gust muzyczny. O Paramore napiszę pewnie jeszcze nie raz, bo zespół ten towarzyszył mi przez całe moje późne dzieciństwo i tak jak już wspominałam, był często balsamem dla mojej zranionej duszy. I jest nim znów, bo słuchając ich Forgiveness czy Told you so czuję się silniejsza i mniej podatna na kopniaki od życia. Poza tym jestem święcie przekonana, że ten album będzie dla mnie zbawieniem przez nadchodzące miesiące.





6. Przejażdżki rowerowe/motocyklowe

Bo tylko one pozwalają mi oczyścić umysł, zacząć myśleć z innej perspektywy. Tylko one pomagają mi zapomnieć. Naprawdę, tylko kiedy zmieniam otoczenie, mój umysł zaczyna się otwierać, a do głowy zaczynają przychodzić pozytywne myśli, którymi ostatnio tak rzadko karmi mnie mój mózg. Czuję się wtedy taka wolna i pełna nadziei, czuję, że jeszcze wszystko przede mną. Jednak gdy tylko wracam... wracają też negatywne myśli, dlatego staram się jak najczęściej wybywać w plener, łapać promienie słońca i cieszyć oczy zielenią. W dodatku odczuwam obecnie wewnętrzną potrzebę poznawania, rozwijania się, odkrywania nowych terenów i jest to w tym momencie mojego życia jedyna rzecz, która pozwala mi zapomnieć. Zapomnieć o tym, co każdego ranka tak bardzo boli. A jest to zmiana, wielka (ale i bolesna) zmiana.

Komentarze

  1. Dziękuję , że Jesteś że piszesz. Mnie też boli każdy poranek, najbardziej każdy weekend. Na rowerze nie lubię jeździć, samochodem uwielbiam, i też lubię samotne wycieczki w nieznane. Pozdrawiam cieplutko, ściskam Cię . T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, właśnie dla takich komentarzy chce mi się pisać! :* Również pozdrawiam serdecznie i życzę Ci, żebyś też, tak jak ja, znalazła kilka rzeczy w życiu, które pomagają trochę uśmierzyć ten ból :)

      Usuń
  2. Jazdy rowerem uwielbiam, ale wycieczki najlepiej w towarzystwie:) Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że mamy wiele wspólnego. Jazda samochodem odpręża mnie jak nic innego na świecie. Mogę jechać i nie myśleć o niczym(poza jazdą i przestrzeganiem przepisów ;)). Poza tym też mam zboczenie jeśli chodzi o zapachy. Uwielbiam wszystko co pięknie pachnie. No i ulubione piosenki też mogę słuchać i słuchać.
    Tylko burzy nadal się boję... :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super jest wiedzieć, że nie tylko ja mam takie dziwactwa :D Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Ja również często mam fazę na jakąś piosenkę i słucham jej milion razy, a ludzie na mnie patrzą jak na wariatkę :P
    Paramore - kocham, uwielbiam, są genialni! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzę, że znalazła się kolejna fanka Paramore :) Piąteczka!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle