Mroczne czasy nastały...

... przynajmniej dla mnie.


Początek jak z powieści tolkienowskich, nie ma co.

Lubię ostatnio wszystko, co ze śmiercią łączy się w ten czy inny sposób.
Może dlatego, że we mnie też już wszystko co najlepsze umarło?

Stąd też tytuł poprzedniego posta i krótki wierszyk mojego autorstwa.
Poetką to ja nie będę, ale czasem do głowy przychodzą mi takie rymowanki, które łączą się z moimi zdjęciami.

Czerń stała się ostatnio moim ulubionym kolorem, a jeśli jest to jeszcze czerń w połączeniu z koronkami, haftami i siateczkami, to już w ogóle przepadam.

I gotyk znów do mnie przemawia. A wszystko zaczęło się od pewnej sukienki z Zary.

Zaczynam chyba uzależniać się od wiktoriańskiej biżuterii.

Tak jak od perfum Calvina Kleina.

Przyzwyczaiłam się też do smaku zimnej kawy. Na ciepłą nie ma co liczyć.

Usilnie szukam miejsc totalnego odosobnienia, dlatego tak ostatnio lubię odwiedzać cmentarze, ruiny i miejsca kultu.

Słucham dużo muzyki klasycznej, ukojenie daje mi też jak zwykle ukochana Sóley.

I fotografia. Taaak... Ostatnio nie rozstaję się z aparatem. Kiedy mam go przy sobie to czuję się jakaś spokojniejsza.

Fotografuję wszystko, co mroczne, stare. Wszystko, co ma duszę. I drzewa.

Nocny marek się ze mnie zrobił, bo wieczorem łatwiej mi myśleć. I pomysły lepsze do głowy przychodzą.

Nie ma to jak jechać w totalnej mroźnej zawiei, ledwo 40 km/h, a w radio grają She's miss California... I od razu głowę wypełniają wspomnienia lata, na które nawet już nie czekam.

Bo (uwaga) jesień stała się moją ulubioną porą roku. Coś mi się totalnie poprzestawiało, ale lubię, kiedy jest chmurno, pada deszcz, a na włosach osiada drobna mżawka, tworząc błyszczące kryształki. Tak jakoś mi wtedy lżej, nie muszę wysilać się i udawać, że wszystko jest ok.

Zima za to jest głupią suką, której nienawidzę.

Moja kocia natura coraz bardziej daje mi się we znaki, ale nie chce mi się już udawać, że jestem miła i słodka.

Czasem jestem. W większości nie.

Wpis notatkowo-przemyśleniowy się zrobił, ale na taki właśnie miałam dzisiaj ochotę.

Cholerna ze mnie egoistka, ale w końcu trzeba zacząć interesować się sobą, prawda? Szczególnie jeśli nikt inny się mną nie interesuje. Ale może to i lepiej?

Bla, bla, ale ze mnie żałosna depresiara, a nie wyglądam, prawda?

Nazywajcie mnie proszę Grejs, bo gdy ktoś nazywa mnie pełnym imieniem, mam wrażenie, że chce mnie za coś zbesztać. Głupie, ale prawdziwe.

Ciąże i śluby wokół, a ja śmieję się w głos.

Sny dręczą wciąż te same- rzeka, brud, pająki, zimno przenikające do szpiku kości...Ktoś wie, co to znaczy?

Aż strach się bać.
Ja się boję, ale zmian.

I pomyśleć, że to od Zombie wszystko się zaczęło. A teraz skończyło. Tak jak skończyło się The Cranberries bez Dolores.



Komentarze

  1. Uwielbiam fotografię, kiedyś sama się tym zajmowałam, ale w tym momencie jakoś zaprzepaściłam, to ponieważ prowadzę bloga i dużo czytam książek. Bardzo przyjemny blog, taki inny niż wszystkie.

    http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/03/basnik-beata-majewska.html

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć