Vanitas vanitatum et omnia vanitas

I got that summertime, summertime sadness...

Kto by pomyślał, że gdy za oknem pogoda wręcz kipi optymizmem i orgastycznymi falami przypływa do nas ze wszystkich stron radość z życia, ja przeżywam wyżej wspomniany summertime sadness, który niespodziewanie, dosłownie z dnia na dzień uruchomił we mnie machinę powracających trudnych wspomnień, które jak domino sypią się jedno po drugim i wkraczają w mój dotychczasowy całkiem szczęśliwy żywot. Czuję wewnętrzne spustoszenie, zniszczenie, jakie sieją myśli krążące jak czarne, nienawistne demony nad moją głową. Czuję, jak myśli jak trucizna, lepka, gęsta, w kolorze burgundy z domieszką czerni, sączą się z mózgu, jak wypełniają najpierw moją głowę, a potem opanowują całe ciało. Wtem wypatruję w lusterku pierwszych siwych włosów, bo jeśli ten stan potrwa dłużej, to już wkrótce się ich dorobię. A ja nie chcę się starzeć, ja jestem jeszcze młoda... Boję się wkraczać w dorosłość. Źle: ja nie chce wkraczać w dorosłość. Zapieram się rękami i nogami przed wejściem w dorosłość, która już mnie dogania, a która wciąż jest nieproszonym gościem w moim życiu.

Wieczorami nie mogę spać. Kręcę się w łóżku w egipskich ciemnościach; czasem wstaję, kładę rękę na rozpalonym, mokrym czole, tak jak kiedyś robiła to moja mama- koi mnie ten gest niezmiernie, chociaż już dzieckiem nie jestem, a moja ręka z długimi szponami nijak się ma do ciepłej, miękkiej ręki mamy. Kiedy kładę się z powrotem, moją głowę otulam szczelnie kocem, jakbym chciała ukryć ją przed demonami krążącymi nad nią i przynoszącymi coraz to gorsze wspomnienia i obrazy. Otulam ją jak dziecko, które chronię przed odgłosami zewnętrznego świata, żeby wreszcie mogło spokojnie zasnąć. Jednak to na nic. Wciąż miażdży mnie ogrom słów, skojarzeń, myśli. Marzenie ściętej głowy: myśleć mniej. Albo wcale. Jaka to byłaby ulga, choć na chwilę wyłączyć myślenie. Zrobić sobie tymczasową lobotomię. Zrobić generalne porządki w mojej głowie, uprzątnąć negatywne myśli, uprzedzenia i traumy. Wyleczyć moją podświadomość. Panie Freud, jest mi pan potrzebny od zaraz!

Pamiętacie może, jak mówiłam, że wierzę w połączenie dusz, w miłość absolutną? Teraz żal mi samej siebie. Mam ochotę spojrzeć w lustro i roześmiać się sobie w twarz. Śmiać się głośno, jak opętana, drwiąc z własnej głupoty. Żal mi osoby, którą się stałam. I jednocześnie brakuje mi siebie sprzed kilku miesięcy. Uśmiechniętej, pełnej nadziei. Czasem nie wiem już, kim jestem. Czasem żałuję, że doprowadziłam się do takiego stanu. Że niosę zniszczenie. Sobie i innym, nie- głównie sobie. Zawiodłam się na życiu, straciłam nadzieję. Najgorsze jest to, że tracę samą siebie- najbliższą mi osobę w życiu. I czuję jak zapadam się w jakąś otchłań bez wyjścia. Że nikt nie potrafi mnie z niej wyciągnąć. Bo przecież tak właśnie jest, prawda?

Śniłam, ostatnio śniłam o górach. Że znalazłam się na urwisku, leżąc na plecach, z głową na krawędzi. Czułam, że jeśli wykonam jeden ruch to zginę. Jednocześnie widziałam przed sobą góry wyższe niż ta i tak bardzo chciałam wejść wyżej, osiągnąć szczyt, dać radę. Powoli zaczęłam wstawać, najpierw poruszyłam dłońmi, potem nogami i głową. Wstałam, nie patrząc wstecz, nie patrząc w dół. Zaczęłam iść pod górę, czując jak moje stopy ślizgają się na niepewnym podłożu, nie oglądając się za siebie. Bałam się, wręcz trzęsłam z przerażenia, że jeden mój niewłaściwy ruch oznaczać będzie porażkę i że po prostu spadnę, a moje ciało obijać się będzie o kawałki skał. Ale w końcu się udało. Weszłam na górę, z dłońmi pachnącymi wilgocią i brudnymi od piasku. Ulga. Niewyobrażalna ulga. Jednak tylko we śnie. A wiadomo, sen jak to sen, jest krótki i nierealny. Nawet najpiękniejszy szybko przemija. Ja jednak wierzę w symboliczną wartość snu i wiem, że moja podświadomość chce mi przez ten sen coś powiedzieć. Tylko co?

Wszystkie cele i marzenia jakoś przede mną poumykały, pochowały się po kątach, bo i ja nie karmiłam ich nowymi wyobrażeniami, nadziejami, osiągnięciami. Czuję ból w policzku, jakbym dostała od życia w twarz i obudziła się z pięknego snu na jawie. A ja nie byłam gotowa na przebudzenie. Nie jestem gotowa na życie. Wciąż siedzi we mnie mała, zakompleksiona dziewczynka o twarzy spuchniętej od goryczy i ma się całkiem dobrze. Jakby wreszcie chciała mi powiedzieć: "a nie mówiłam? Życie to dziwka." A ja tylko przez chwilę chciałam być szczęśliwa. Czy to coś złego? Czemu muszę płacić za to tak wysoką cenę?

Bo każda decyzja, jaką podejmę, będzie zła.
Jakkolwiek się nie zachowam, będzie źle.
Bo stoję na urwisku, tak jak w moim śnie.
Vanitas vanitatum et omnia vanitas.
To wszystko marność.



Boy look at you looking at me
I know you know how I feel
Loving you is hard
Being here is harder
You take the wheel
I don't wanna do this anymore, it's so surreal
I can't survive if this is all that's real

All I wanna do is get high by the beach
Get high by the beach, get high
All I wanna do is get by by the beach
Get by baby, baby, bye bye
The truth is I never bought into your bullshit
When you would pay tribute to me cause I know that
All I wanted to do was get high by the beach
Get high baby, baby, bye bye

Boy look at you looking at me
I know you don't understand
You could be a bad motherfucker
But that don't make you a man
Now you're just another one of my problems
Because you got out of hand
We won't survive we're sinking into the sand

All I wanna do is get high by the beach
Get high by the beach, get high
All I wanna do is get by by the beach
Get by baby, baby, bye bye
The truth is I never bought into your bullshit
When you would pay tribute to me cause I know that
All I wanted to do was get high by the beach
Get high baby, baby, bye bye

Lights, camera, acción
I'll do it on my own
Don't need your money, money
To get me what I want
Lights, camera, acción
I'll do it on my own
Don't need your money, money
To get me what I want

All I wanna do is get high by the beach
Get high by the beach, get high
All I wanna do is get by by the beach
Get by baby, baby, bye bye
The truth is I never bought into your bullshit
When you would pay tribute to me cause I know that
All I wanted to do was get high by the beach
Get high baby, baby, bye bye

High...
High...
High...
High...

Everyone can start again
Not through love but through revenge
Through the fire we're born again
Peace by vengeance brings the end




Komentarze

  1. Cena jaką przychodzi nam płacić za chwilę radości, szczęścia czy bezpieczeństwa jest naprawdę wysoka, ale czy chociażby odrobina pozytywnej energii nie jest tego warta? Sama widzę świat w ciemnych barwach i kiedy pojawia się jakiś słaby promyk staram się go zatrzymać. To trochę tak jak w dziewczynce z zapałkami, kiedy jedna nam gaśnie, zapalamy drugą. Czy to rzeczywiście warte zachodu? Ja mimo wszystko spróbowałabym, nawet jeśli miałabym przepłacić to zamarznięciem między budynkami, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Trzymaj się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dla takich właśnie chwil warto żyć. Jednak ludzie już tak mają, że nie doceniają takich promyków szczęścia dopóki nie zasłoni ich gruba warstwa zmartwień i rozczarowań. Wtedy właśnie zdają sobie sprawę, że muszą cieszyć się każdym dniem, każdą pozytywną chwilą, bo taka chwila zdarza się tylko raz i trwa naprawdę krótko. Ale dobrze, że potrafisz docenić takie momenty, mimo że jak sama powiedziałaś, widzisz świat w ciemnych barwach. Cóż, tak to już jest, raz na wozie, raz pod wozem- tak działa życie. Ale trzeba znaleźć w nim coś pozytywnego, w innym wypadku byłoby kompletnie bezsensowne i puste, a takie mimo wszystko nie jest.

      Pozdrawiam i dziękuję serdecznie za komentarz! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Chłodny maj, skandynawskie klimaty, Wikingowie i koncert Sóley

Ale sztuki! Czyli filmy ze sztuką w tle

Rekwizyty do sesji zdjęciowych i jak je znaleźć